piątek, 31 października 2014

CAPITULO 7 - KOMPLIKACJE

Kłamstwa mogą wygrać sprint,
ale to prawda wygra cały maraton!
- Michael Jackson


   Kilka kolejnych dni minęło męcząco. Treningi dłużyły się w nieskończoność, a ja po nich padałam dosłownie na twarz. Przybywając tutaj nie wiedziałam, że będę musiała się aż tak wielu rzeczy nauczyć. Oczywiście z każdym dniem szło mi coraz lepiej. Potrafię już sobie poradzić z ulewą jajek, którą byłam codziennie napadana przez ukochanego nauczyciela. Poznałam kilka małych zaklęć, które mogą przydać się w każdym ważnym momencie. Umiem rozniecać ogień palcem, kierować ruchem wody, czy sprawiać, aby wiatr wiał z ogromną prędkością. Faktycznie posiadałam magiczne moce, które były zaskakujące. Żałowałam, że wcześniej ich w sobie nie odkryłam. Dzięki nim mogłam mieć o wiele łatwiejsze życie.
   Dzisiaj miałam przejść o poziom wyżej. Moi nauczyciele przygotowali dla mnie jakiś wielki test, w którym będę musiała użyć wszystkich dotychczasowo poznanych wiadomości i umiejętności. Dostałam od nich specjalnie przygotowany na tą okazję strój. Były to ciemne przylegające do ciała spodnie oraz bluzka z długim rękawem o podobnym odcieniu. Ona również opinała moje ciało. W tych ciuchach było mi strasznie wygodnie. Czułam się właściwie jak jakiś kolaż, w tych swoich obcisłych spodenkach. 
   Kiedy byłam gotowa na specjalne zadanie dostałam rozkaz od jednej ze służących, aby wyjść na zewnątrz zamku, do ogrodu, ponieważ właśnie tam czekają na mnie trenerzy ze specjalnym zadaniem. Jak zwykle posłusznie skierowałam się do wyjścia. Przemierzając korytarz natknęłam się na Anthony'ego, który jak zwykle pochłonięty był służeniem królowej Emmanueli. Uśmiechnęłam się do niego, a on automatycznie przystanął.
   - Witaj - powiedział kłaniając się.
   Mimo, że strasznie mnie to denerwowało wykonywał ten gest za każdym razem, gdy tylko mnie zobaczył. Nie rozumiałam tych przedpotopowych zasad. Dlatego też, za każdym razem starałam się to ignorować. Chciałam się odezwać, ale chłopak mi to uniemożliwił, ponieważ sam zaczął krótką konwersację.
  - Porozmawiamy później. Śpieszę się. Mamy mały problem - dodał pośpiesznie oddalając się ode mnie.
   - Co się stało? - wykrzyknęłam za nim.
  - Mamy niespodziewanego gościa. Dowiesz się o wszystkim później. Powodzenia na treningu - powiedział i zniknął w dalszej części korytarza.
 Postanowiłam nie przejmować się tą rozmową. Z pewnością, jeżeli działoby się coś złego zostałabym poinformowana o tym jako jedna z pierwszych. Dodatkowo chłopak zapewnił mnie, że wkrótce się o wszystkim dowiem. W końcu to ja miałam ich ratować o tych wszystkich złych istot, czy czegoś tam innego, a bez informacji na takie tematy trudno byłoby mi tego dokonać.

~*~
   Po kilku minutach znalazłam się w ogrodzie znajdującym się tuż przy zamku. Miał on wielką powierzchnię. Trawnik był idealnie zielony, żywopłoty po prawej i lewej stronie idealnie przycięte, a dodatkiem była ogromna fontanna stojąca na środku placu. Znajdował się tutaj również mały mostek ze strumykiem i ścieżka kamienna prowadząca od zamku do drogi do miasta.
   Gdy tylko rozejrzałam się wokoło doznałam szoku. Na wielkim placu stał również wielki labirynt. Był wykonany z pnączy roślin.  Jego wysokość sięgała kilku metrów, więc nie za bardzo wiedziałam co znajduje się w środku. A długość była również bardzo imponująca. Najdziwniejsze było to, że wcześniej nigdy go tu nie widziałam. Nieźle musieli się postarać, aby takie coś stworzyć tylko na potrzeby zadania. A właściwie to nie napracowali się wcale, bo z pewnością użyli jakiejś swojej magicznej sztuczki. Tak jak zwykle robili, gdy mieli do wykonania jakieś trudne zadanie.
   Podeszłam do trenerów, którzy znajdowali się tuż przy moim "zadaniu". Każdy z nich uśmiechał się promiennie spoglądając na mnie. Kiedy już stanęłam przed nimi zaczęli tłumaczyć mi zasady gry, które właściwie nie były strasznie skomplikowane.
   - Za nami znajduje się twój test sprawności. Jak już zdążyłaś pewnie zauważyć jest to labirynt - odezwał się pierwszy nauczyciel magii. - Musisz go pokonać za pomocą wszystkich swoich zdolności, które do tej pory dzięki nam wyćwiczyłaś. Wykaż się sprytem i rozwagą. Każdy twój zły ruch sprawi, że jeszcze trudniej będzie ci się wydostać na zewnątrz.
   - Dodatkowo masz ograniczony czas. Nie możesz przekroczyć piętnastu minut. Jeżeli ci się nie uda powtórzysz test za kilka dni po kolejnych dniach ćwiczeń - dodał nauczyciel walki.
   - Jeżeli będziesz chciała się poddać możesz wcisnąć ten guzik - w tym momencie dostałam do ręki pilota, na którym znajdował się tylko czerwony przycisk, pewnie to właśnie ten guzik miałam wcisnąć. - Dzięki niemu automatycznie teleportujesz się do nas na zewnątrz.
   Dostałam jeszcze kilka instrukcji. Na koniec potaknęłam głową na znak, że jestem gotowa., na to aby zmierzyć się z postawionym mi wyzwaniem. Trenerzy uścisnęli mi dłoń dodając jednocześnie otuchy miłymi słowami, następnie nakazali ustawić mi się przed wejściem do labiryntu. Tak jak mi kazali, tak zrobiłam. Po chwili usłyszałam dźwięk trąbki, który miał oznaczać start. Na niebie pojawił się wielki, prostokątny stoper, który zaczął naliczać sekundy. Najszybciej jak mogłam wbiegłam do środka.
    Wnętrze labiryntu nie było zbyt zaskakujące. Tak jak na zewnątrz ściany były zbudowane z pnącza. Przed sobą widziałam długą prostą drogę. Jak na początek to nie było to takie straszne. Nie widziałam dookoła siebie żadnych przeszkód. Biegłam najszybciej jak potrafię, ponieważ musiałam zyskać na czasie. Mógł mi się on przydać w przyszłości, gdy będę miała jakieś problemy z pokonaniem jakiegoś odcinka.
    Cały czas biegłam przed siebie, ale przede mną nie pojawiły się żadne przeszkody. Po pokonaniu kilku metrów ze ścian zaczęły "wychodzić" wielkie, siwe kolce, które coraz bardziej zbliżały się do siebie. Wyglądało to jak jakiś zjazd wiertarek, które nagle mnie znienawidziły i postanowiły zabić. Nie było to zbyt cudowne. Moim jedynym pomysłem było szybkie przeciśnięciem się. Nie było to jednak łatwe, ponieważ kolce były całkiem blisko siebie zostawiając niewielką wolną przestrzeń. Nie chciałam stać się marmoladą już na pierwszym zadaniu, ale nie mogłam też się poddać. Wciągnęłam brzuch i nie oddychając przecisnęłam się bokiem, lekko zahaczając ciałem o jeden z prętów.
    - Pierwsza przeszkoda pokonana! - powiedziałam zadowolona sama do siebie.
   Zerknęłam na stoper. Nie minęły jeszcze dwie minuty, a przed moimi oczami pojawiła się kolejna przeszkoda. Były to wielkie, drewniane kłody, które turlały się w moją stronę. Mogłabym je z łatwością przeskoczyć, gdyby nie to, że ich grubość była tak wielka, ze sięgały mi aż do pasa. Drzewa zbliżały się do mnie, a ja nie wiedziałam co zrobić. Musiałam działać szybko. Wypchnęłam ręce przed siebie zamykając jednocześnie oczy ze strachu. Mój eksperyment zadziałał, ponieważ kłody automatycznie zmieniły kierunek oddalając się ode mnie. Zdmuchnęłam palec udając, że to coś w rodzaju pistoletu. I znowu miałam powód do dumy.
   Przebiegłam ponownie kilka metrów pokonując kolejny odcinek. Tym jednak razem przed moimi oczami ukazało się rozwidlenie. Miałam wybór iść w prawą lub lewą stronę. Automatycznie wybrałam lewą. Jednak po przejściu sporego kawałka doszłam do ślepego zaułka, czyli dokonałam złego wyboru. Przeklęłam w myślach, ponieważ musiałam zawrócić. Oczywiście przez to straciłam kilka cennych sekund.
   Kiedy wróciłam na dobrą drogę od razu zaczęły pojawiać się kolejne przeszkody. Musiałam pokonać rzekę płomieni, wielką betonową ścianę, wiele rozwidleń, imitacji ludzi, czy zwierząt oraz ulewę jajek, która towarzyszyła mi przez wiele treningów. Mimo małych problemów z każdą przeszkodą dawałam sobie radę. Właściwie to myślałam, że od razu polegnę, a tu taka niespodzianka. Jednak nie byłam, aż taka zła jak myślałam.
   Schody jednak zaczęły się przy następnym zadaniu. Stoper wskazywał, że minęło już ponad dziesięć minut. Pojawiła się przede mną wielka, czarna chmura. Wyglądało to trochę jak mgła, jednak nie o właściwym odcieniu. Nic nie widziałam. Dym otaczał mnie ze wszystkich stron, a ja nie mogłam się z niego wydostać. Próbowałam wymachiwać rękami wypowiadając zapamiętane zaklęcia. Jednak to wszystko nie dawało określonego skutku.
   - To już koniec - pomyślałam wyciągając z kieszeni pilota.
   Gdy już tylko miałam utracić całkowitą widoczność ujrzałam zwisające na moją głową, z nieba fiolki z różnokolorowymi płynami w środku. Od razu resztką sił sięgnęłam je. Nie było to jednak łatwe. W końcu jednak miałam w rękach wszystkie pięć fiolek. Powstał jednak mały problem, nie wiedziałam co mam do czego dodać, aby było wielkie ratujące mnie bum.
   Patrzałam po kolei na kolory płynów. Próbowałam odtworzyć sobie w pamięci lekcje z mieszania eliksirów. Zawsze zaczynało się od czerwonego płynu. Do była podstawa. Dlatego też pozostałe fiolki postawiłam na ziemi. Oczywiście żebym łatwiej zapamiętała co do czego się dodaje do każdej mikstury wymyślałam różne piosenki. Może i było to trochę dziwne, ale mi zawsze pomagało. Było jednak ich tak sporo, że musiałam się nieźle wysilić żeby ją sobie przypomnieć. No i nagle mnie oświeciło.
   - By pokonać ciemną mgłę do czerwieni dodaj biel, jeszcze kroplę niebieskiego, a na koniec dwie żółtego - śpiewałam wykonując określone czynności.
   Na koniec wstrząsnęłam fiolką i zaczęłam rozlewać ją wokół siebie. Oczywiście zadziałało, tak jak na treningu. Z rozlanej mikstury zaczął wychodzić blask, który niszczył chmurę. Dzięki temu widziałam coraz lepiej. Zerknęłam na stoper została tylko minuta, a ja miałam jeszcze trochę drogi do wyjścia. Zaczęłam biec, jak najszybciej pokonując wielkie kule zwieszone z nieba, które bujały się od prawej do lewej. W końcu dotarłam do wyjścia. Chciałam spojrzeć na zegar, jednak nie zdążyłam ponieważ zniknął. Miałam nadzieję, że udało mi się zmieścić w piętnastu minutach. Trenerzy od razu do mnie podbiegli. Cała zdyszana spojrzałam na nią, a oni tylko się uśmiechnęli.
  - Czternaście minut pięćdziesiąt dziewięć sekund i dziewięć dziesiątych setnych sekundy - powiedział jeden z nich, a ja automatycznie go uścisnęłam.
    - Udało się! - krzyknęłam.
    Może i nie było to nic wielkiego, ale udowodniłam sobie, ze potrafię. Może i w normalnej szkole zawsze miałam jedne z najlepszych wyników, ale to jednak nie było moją zasługą. To rodzice zawsze byli jednymi z większych sponsorów szkoły, dlatego oni też nie mogli traktować mnie tak jak pozostałych. Teraz jednak taki wynik osiągnęłam sama, dzięki swojej ciężkiej pracy. Byłam z tego dumna. W końcu miałam takie prawo.
   - Gratulacje - tym razem obok mnie pojawiła się królowa.
  Uśmiechnęłam się do niej. Nie wiedziałam co powiedzieć, w końcu to ona nakazała mi tych morderczych treningów. Zaliczyłam je bezbłędnie i to powinno jej wystarczyć.
   - Dałaś radę. Prawie nikomu z naszej rodziny nie dało się pokonać labiryntu w ciągu piętnastu minut. Nawet mnie - dodała. - Teraz jednak mam dla ciebie inne zadanie.
    Spojrzałam na nią zaskoczona. Miałam nadzieję, na spokojną drugą część dnia, ale widocznie moje marzenia nie zostaną spełnione.
    - Jakie zadanie? - zapytałam oczekując odpowiedzi.
  - Zdecydujesz, co zrobimy z jednym z naszych wrogów. Teraz to ty głównie będziesz dbała o bezpieczeństwo naszego Królestwa, dlatego też to będzie twoje zadanie na dzisiaj - dodała.
   Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie chciałam, aby na moich barkach ciążyła odpowiedzialność za kogoś. Nie chciałam być winna czyjeś śmierci. Od razu przypomniałam sobie zdarzenie z rana, jak spotkałam Anthony'ego. Pewnie to właśnie o tą osobę mu chodziło.

    ~*~
   Wraz z Emmanuelą weszłyśmy do pomieszczenia znajdującego się w piwnicy. Nie było tutaj jednak wcale tak strasznie, jak się spodziewałam. Właściwie było tu tak samo ładnie, jak na piętrze wyżej. Znajdował się tu wielki korytarz. Jednak zamiast drzwi w drzwiach znajdowały się kraty. Z pewnością były to miejsca przeznaczone dla więźniów. W żadnej części nie znajdowała się jednak ani jedna istota. Byłam tym zaciekawiona. Musiało to oznaczać, że wszyscy tutaj byli nadzwyczaj posłuszni i nie łamali prawa.
   W końcu zatrzymaliśmy się przed jednymi z krat. To właśnie tam przy stole na przeciwko Anthony'ego siedziała jakaś postać. Wiedziałam, że to dziewczyna. Miała długie ciemne włosy sięgające do połowy pleców. Jej twarzy nie widziałam, ponieważ była odwrócona do nas plecami. Gdy tylko weszliśmy do środka dziewczyna wstała i odwróciła się w moim kierunku. 
    Dziewczyna miała brązowe oczy oraz smukłą sylwetkę. Nie była za wysoka. Ubrana była w czarne spodnie oraz jasną bokserkę. To, że ją tutaj spotkałam było dla mnie nie małym szokiem. Wpatrywałyśmy się w siebie nawzajem nie mogąc pojąć, co tak na prawdę się właśnie wydarzyło. Nasze przemyślenia przerwała Emmanuela. 
   - To jest potomczyni Endrego, jednego z elfów. Kilka lat temu zdradził nas i przeszedł na stronę ciemności. Teraz nasłał na nas swoją wnuczkę - powiedziała do mnie szeptem. 
   - To Julita - powiedziałam bardziej sama do siebie niż do reszty. 
   - Słucham? - zapytała królowa. 
  - To moja przyjaciółka ze szkoły. Znamy się od dzieciństwa - dodałam nie odrywając wzroku od towarzyszki. 
  Julita uśmiechnęła się do mnie niepewnie. Nie miałam pojęcia, co mam zrobić. Może powinnam ją zapytać o to, jak się tu znalazła. Jednak nie byłam pewna czy jest to na miejscu. Ona była naszym wrogiem. Jej dziadek zdradził naszą rodzinę. Dlatego też nie mogłam się raczej z nią przyjaźnić. Przecież wszystkich bym tym zawiodła. 
    - No to się trochę skomplikowało - odezwała się Julita.  
  - Porozmawiajcie sobie w cztery oczy. Później zdecydujemy, co z tobą zrobimy - powiedziała Emmanuela spoglądając na Anthony'ego, który wstał z krzesła i oboje skierowali się ku kratom. 
   Gdy tylko odeszli wystarczająco daleko spojrzałam na dziewczynę. 
   - Wytłumaczysz mi o co chodzi? - zapytałam, a po chwili dodałam. - Od kiedy wiesz o tym całym świecie magii?
   - Ah - dziewczyna jęknęła. - Od zawsze. Tylko prędzej nie miałam do niego dostępu. Mogłam się do niego dostać tylko wraz z dziadkiem, ale on nigdy nas nie odwiedzał. Pewnego jednak dnia przyszedł do nas i powiadomił mamę, że wyjeżdżamy na jakiś czas. Ona nie ma pojęcia o tym wszystkim. To tata należał do tej całej dziwnej rodziny. No i tak się tutaj zjawiłam - powiedziała.
   Spojrzałam na nią. Dalej jednak coś mi nie grało. Musiałam znać więcej faktów. Dlatego też moich ust popłynęło więcej pytań.
   - A jak znalazłaś się tutaj w zamku? Szpiegujesz nas?
   - Ta cała Emmanuela wyrzuciła dziadka z waszego miasta, ponieważ wstawił się za prawdziwym władcą królestwa, którym jest Fasthor. To jest nie sprawiedliwe, że tymi wszystkimi ludźmi rządzi ktoś, kto wcale nie ma takiego prawa - odpowiedziała Julita.
    - Co ty wygadujesz? - powiedziałam zaskoczona słowami przyjaciółki.
    - Prawdę. Należysz do rodziny kłamców, manipulatorów i oszustów.
   Zerknęłam na nią. Nie wierzyłam w jej słowa. Były one wyssane z palca. Ona mogła kłamać, albo to ja mogłam nie znać prawdy. Wolałam, aby prawdziwa była pierwsza opcja. Przyjaciółka przecież nawet nie chciała mi dokładnie wytłumaczyć wszystkiego. To było pogmatwane. Moim jedynym wyjściem było natychmiastowe opuszczenie pomieszczenia. Nie miałam zamiaru zajmować się tą sprawą. Musiałam wszystko przemyśleć i tak też zrobiłam.
    Podniosłam się z krzesła nie spoglądając na towarzyszkę. Nie czułam również na sobie jej wzroku. Podeszłam do drzwi i przekręciłam klamkę. Wyszłam z pomieszczenia. Po prawej stronie spostrzegłam Anthony;ego i Emmanuelę, którzy z pewnością na mnie czekali i na moją decyzję w sprawie Julity. Spojrzałam na nich dając im do zrozumienia, że nie mam ochotę na rozmowy na ten temat.
   - Pójdę do swojego pokoju - powiedziałam omijając ich.
   Oboje spojrzeli tylko na siebie, a potem na mnie. Nie chciałam się interesować tym co o mnie myślą. Miałam niezłą gmatwaninę w głowie i musiałam ją jakoś ogarnąć. 

Cześć wszystkim. Rozdział dopracowany przeze mnie. Długość starałam się ogarnąć jak największą, jednak tak by nie przynudzać. Mam nadzieję, ze podoba się wam to wszystko. Pojawił się wątek Julity. Poza tym było sporo akcji. Zapraszam do komentowania. A kolejny rozdział już w połowie listopada. 

poniedziałek, 20 października 2014

CAPITULO 6. - PORA NA TRENING

Jeśli będziemy dużo ćwiczyć, przestaniemy myśleć o gestach, które musimy 
wykonać. Jednak, aby to było możliwe, trzeba ćwiczyć i trenować. 
- Paulo Coelho


  Leżałam w łóżku pogrążona głębokim snem. Od zawsze byłam wielkim śpiochem. Kiedy nie mogłam przespać co najmniej dziesięciu godzin budziłam się o strasznym humorze, który towarzyszył mi zazwyczaj do końca dnia. Liczyłam, że tutaj to zaakceptują, dlatego że jestem księżniczką, no i będę mogła spać tyle ile tylko będę chciała. Jak na złość był to błędny tok myślenia. 
   Obudził mnie głośny dźwięk trąbki, czy innego podobnego instrumentu. Spojrzałam na zegarek znajdujący się na szafce nocnej. Dochodziła piąta rano. Miałam nadzieję, że nie będę musiała wstać. Dlatego też, aby zagłuszyć nieprzyjemne dźwięki założyłam poduszkę na głowę. Niestety ponowne zaśnięcie nie było możliwe, ponieważ do moich drzwi zaczął ktoś pukać.
  - Panienko Felicity pora wstać. Za chwilę rozpocznie się trening - powiedziała kobieta, prawdopodobnie jedna z służących.
     Postanowiłam ignorować to wołanie. Miałam nadzieję, że mi odpuszczą i będę mogła sobie swobodnie śnić.
    - Pomóc się panience ubrać? - zabrzmiał ponownie ten sam głos kobiecy, a po chwili otworzyły się drzwi.
    Spojrzałam na młodą dziewczynę, która teraz znajdowała się w moim pokoju. Wyglądała jakby  była w moim wieku, jednak nie byłam tego za bardzo pewna. Możliwe, że miała ponad setkę tak jak ten cały Anthony. Miała długie, kasztanowe włosy teraz związane w kucyk. Ubrana była w strój pokojówki w błękitnym odcieniu. Zupełnie jak służące z popularnych filmów. Dziewczyna spojrzała na mnie i lekko się zarumieniła. Po chwili jednak odezwała się do mnie.
    - Czas wstać. Trener już czeka.
   Powoli wyczołgałam się łóżka. Wiedziałam, że i tak w końcu wyciągnie mnie z niego siłą, a tego raczej nie chciałabym przeżywać. Służąca od razu zabrała się za ścielenie łóżka. Cieszyłam się, że chociaż tego nie muszę robić. Pospiesznie ubrałam się w przygotowany dla mnie strój. Mimo tego, ze miałam trenować magię, był on raczej sportowy. Właściwie prezentowałam się w nim świetnie, dlatego nie protestowałam.
 Kiedy dostałam wskazówki na temat tego, gdzie mam się kierować wyszłam z pokoju. Najdziwniejsze było to, że miałam mieć trening bez śniadania. Nie byłam głodna, ale myślałam, że w tym miejscu posiłek jest bardzo ważny. Korytarz ciągnął się nieskończenie długo. Dodatkowo mój chód też nie był zbyt szybki.
    W końcu dotarłam do wyznaczonego miejsca. Drzwi do pomieszczenia były otwarte. Niepewnie weszłam do środka. Na miejscu znajdował się siwy staruszek. Jego broda sięgała do ziemi. Byłam ciekawa jak on mógł się normalnie poruszać. Mimo podeszłego wieku nie miał przy sobie żadnej laski, czy balkoniku. Uśmiechnęłam się do mężczyzny. Ten natomiast podszedł do mnie wskazując palcem w górę. Po tym geście zaczęły na mnie spadać kurze jajka. Zaczęłam osłaniać się rękoma jednak bez żadnego skutku. Byłam cała oblepiona przez skorupki, białko i żółtka. Z pewnością teraz nie prezentowałam się zbyt pięknie. Dodatkowo towarzyszył mi wielki krzyk. Krzyczałam przerażona. Miałam nadzieję, że dziadziuś mnie obroni, jednak on nie reagował. Uśmiechał się przyglądając mi się.
   - Jak to wyłączyć? - zawołałam do niego.
   - Użyj swoich mocy - odpowiedział.
   - Ale jak - kontynuowałam coraz bardziej się denerwując.
   Przecież to zniszczy moją cerę i włosy. Tyle czasu o nie dbałam i miałam to zniszczyć przez jakieś głupie jajka. Staruszek widząc, że się męczę ponownie wyciągnął palec w górę i w końcu opad ustał. Zdmuchnęłam z twarzy włosy spoglądając na mojego towarzysza. Ten uśmiechnął się tylko i powiedział:
  - Witam panienkę. Nazywam się Franko Alchaster. Jestem twoim trenerem do spraw magii. Pozostałych zajęć będziesz uczyła się od innych nauczycieli - dodał.
   - To znaczy, że będzie tego więcej? - odezwałam się łamiącym głosem.
 
***
   Weszłam do swojego pokoju i od razu rzuciłam się na łóżko. Byłam wykończona. Najpierw zajęcia z magii, później z samoobrony, następnie jakieś teorie na temat ciemności i jeszcze jakieś z zielarstwa. Po prostu to była masakra. Wszystko mnie bolało. Brud miałam w każdym zakamarku ciała. Na szczęście dostałam wymarzone jedzenie, które wcale nie było takie złe. Nawet na ziemi nie jadłam takich przysmaków. Plusem było też to, że nie zawierały zbyt wielu kalorii, co z pewnością mi się przydało. 
   Postanowiłam zadzwonić do Julity zanim wezmę prysznic. Musiałam wyjaśnić jej dlaczego mnie nie ma i poprosić, aby uspokoiła moich opiekunów. Miałam nadzieję, że uda mi się dodzwonić z tej dziury. Wybrałam numer i przyłożyłam sprzęt do ucha. Usłyszałam sygnał, a więc wszystko jest okej. Potem usłyszałam kolejny i kolejny. Potem włączyła się automatyczna sekretarka. Zdenerwowana rzuciłam telefon na łóżko. Byłam wkurzona, że nie odebrała. W końcu powinna się o mnie martwić. Faktycznie prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Skoro ona miała mnie gdzieś to i ja nie powinnam się przejmować.
  Wzięłam szybki prysznic. Kiedy wyszłam z łazienki spostrzegłam siedzącego na moim łóżku Anthony'ego. Nie byłoby to takie krępujące, gdyby nie to, że byłam w samym ręczniku. Na moich policzkach od razu pojawiły się rumieńce. Postanowiłam odwrócić jego uwagę.
   - Co ty tu robisz? - zapytałam podnosząc głos.
   - Chciałem sprawdzić, jak minął panience pierwszy dzień - odpowiedział uśmiechając się.
   - Oh - krzyknęłam. - Dałbyś mi się może chociaż ubrać - dodałam wskazując drzwi wyjściowe.
   Chłopak posłusznie wyszedł na zewnątrz, a ja zamknęłam mu drzwi przed samym nosem. Szybko wyjęłam z szafy bieliznę oraz długą białą sukienkę. Kiedy ubrałam się podeszłam do drzwi, aby je otworzyć. Tak jak się spodziewałam posłaniec stał w tym samym miejscu, co kilka minut wcześniej.
   - Zapraszam - powiedziałam przepuszczając go w drzwiach.
   Właściwie cieszyłam się z tego, ze mnie odwiedził. Chciałam z kimś pogadać, a mogłam właściwie tylko z nim. Julita w końcu mnie olała, z resztą i tak by tego wszystkiego nie zrozumiała, a on siedział w tym samym bagnie co ja. Byłby całkiem niezłym przyjacielem, jak na takie warunki.
   - To o co chciałeś zapytać? - odezwałam się.
   - Jak trening? - zapytał.
  - Oh. Masakra. Jak długo to wszystko będzie trwało? Co ledwo przetrwałam dzisiejszy dzień - powiedziałam.
   - Dopóki nie opanujesz wszystkich umiejętności. No chyba, ze ciemność wcześniej zaatakuje, to będziesz musiała sobie radzić tylko z tym, co potrafisz - dodał.
   Minę miał poważną, co wyglądało trochę śmiesznie. Jego słowa jednak nie były zabawne. Wiedziałam, że walka z tą całą ciemnością nie będzie z byt prosta, ale liczyłam na to, że ktoś mi pomoże. W końcu w tym zamku mieszka blisko setka ludzi.
    - Dlaczego tutaj mieszkasz? - zapytałam zmieniając temat.
  - Emmanuela mnie przygarnęła wiele lat temu. Moi rodzice zginęli. Podobno podczas obrony królestwa. Myślę jednak, że porzucili mnie, jednak królowa nie chce zdradzić mi tej strasznej prawdy. Os zawsze traktowała mnie jak własnego wnuka, mimo że byłem jej posłańcem. Sam chciałem nim zostać, ponieważ nie mógłbym żyć na jej utrzymaniu, skoro nie jestem z rodziny królewskiej - powiedział spoglądając mi w oczy.
    Uśmiechnęłam się do niego, ponieważ nie wiedziałam co odpowiedzieć.
   - Oczywiście gdybym tutaj nie mieszkał nie poznałbym ciebie - teraz i on się uśmiechnął.
   Zaśmiałam się. On mnie podrywał. Właściwie było to trochę dziwne, ale mimo wszystko podobało mi się. Wcześniej uważałam go za wieśniaka, ale dzisiaj wyglądał całkiem normalne. Miał na sobie ciemno zielone spodnie i granatowy t-shirt, który opinał jego mięśnie uwydatniając całkiem niezłe mięśnie. Skoro miałam tu zostać przez dłuższy czas trzeba było się do kogoś przyczepić.
   - Mam prośbę - odezwałam się przypominając sobie o rzeczywistości. - Mógłbyś napisać jakiś list do moich opiekunów, że nic mi nie jest. Z pewnością się o mnie martwią. Dzwoniłam do Julity, ale nie odbiera. A do nich nie zadzwonię, bo będę musiała wysłuchiwać wymówek na temat tego, jaka to jestem nieodpowiedzialna.
    - Już zrobione - powiedział. - Pomyślałem o tym trochę wcześniej.
   Ponownie się uśmiechnęłam. Był taki wspaniałomyślny, co tylko sprawiało, że wydawał się bardziej atrakcyjny. Przybliżyłam się do niego. Chciałam posmakować jego ust. On również się do mnie przysunął. Już mieliśmy się pocałować, ale nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się. W drzwiach stanęła Emmanuela. Spojrzała na nas. Nasze twarzy przybrały odcień różu. Zdecydowanie byliśmy zawstydzeni.
   - Przepraszam was najmocniej. Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziała zamykając drzwi.
   Po tym incydencie oboje natychmiast wybuchnęliśmy śmiechem. Teraz jednak żadne z nas nie myślało o całowaniu. Atmosfera została popsuta. Ale to nic.

Rozdział szósty wykonany. :) Jak się podoba? Właściwie mi nie za bardzo. Trochę krótki. W niektórych momentach zacinałam się nie wiedząc co napisać. Powstało takie coś. W przyszłym rozdziale postaram się stworzyć coś o wiele lepszego. Miał być wątek miłosny, więc powstał. Jednak wszystko wkrótce się pogmatwa. No to do następnego. :)

piątek, 10 października 2014

CAPITULO 5. - CZAS NA NOWY ETAP.

Magia ma jednak w zwyczaju czekać w ukryciu 
niby grabie leżące w trawie.
- Terry Pratchett

  Wyszłam z domu nie informując rodziców gdzie wychodzę. Wiedziałam, że po mojej "ucieczce" nie pozwoliliby mi nigdzie wyjść. Miałam jednak nadzieję, że nie zorientują się w najbliższym czasie, że mnie nie ma. W Elitroki czas płyną o wiele szybciej, tak więc spędzając tam dobę rezygnowałam z tylko kilku godzin życia na ziemi. Tak przynajmniej wynikało z mojej ostatniej wizyty. 
   Miałam wiele pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Jeszcze z godzinę temu chciałam o tym wszystkim zapomnieć. Jednak przez ten realny sen wszystko się we mnie odmieniło. Poczułam silną więź z tajemniczym miejscem. Musiałam się do niego dostać za wszelką cenę. Nie ważne ile tipsów miałabym przy tym połamać. 
   Dobiegłam do zaułka, w którym ostatnio znajdowało się tajemnicze przejście do tej magicznej krainy. Jednak mimo tego, że posiadałam latarkę, która miała rozjaśnić mrok nocy, nie mogłam dostrzec żadnych drzwi. Wszystkie moje wysiłki poszły na marne. No fakt. Ostatnim razem żeby się pojawiły ten dziwny koleś musiał machnąć swoją ręką. Zaczęłam przywracać w głowie wydarzenia z ostatniego dnia. Próbowałam znaleźć w głowie imię dziwnego gościa, od którego to wszystko się zaczęło. Jak zwykle moja pamięć mnie zawodziła. Po kilku próbach układania w głowie różnych literek w końcu zaczęło mi coś świtać.
   - Anthony! - wykrzyknęłam głośno, jednak tak, aby nie obudzić mieszkańców miasta oraz nie nasłać na siebie policji.
   Rozejrzałam się dookoła. Moje nawoływanie nie przyniosło żadnych skutków, ponieważ nie słyszałam żadnych kroków, ani nie spostrzegłam żadnej postaci. Postanowiłam spróbować ponownie.
   - Anthony! Anthony! - wołałam, starając się oddychać głęboko, po to aby nie stracić cierpliwości.
   Gdy dalej nie słyszałam żadnego odzewu zaczynałam się coraz bardziej denerwować. Nigdy nie byłam cierpliwa, dlatego nie można było się spodziewać po mnie zbyt wiele. Zawsze na zawołanie, od razu dostawałam to czego chciałam. Po prostu byłam nazbyt rozpieszczona. Właściwie to nie przeszkadzało mi to. Byłam czymś w rodzaju księżniczki we własnym domu.
   Przykucnęłam na chwilę, aby zastanowić się nad tym co robić dalej. Musiałam postawić na swoim i się nie poddać. Na szczęście zbytnio się nie zmęczyłam, ponieważ po kilku krótkich minutkach poczułam lekki dotyk na ramieniu. Automatycznie podniosłam się z ziemi jednocześnie odwracając się na pięcie. Tak jak chciałam przede mną znajdował się posłaniec królewski. Gdy tylko go zobaczyłam uśmiechnęłam się szeroko pokazując rządek niedawno wybielanych zębów.
   Chłopak ponownie ubrany był w przedpotopowy strój. Starałam się jednak nie zwracać na niego uwagi. Miałam w końcu inne zadanie. Postanowiłam więc nie owijać w bawełnę i od razu przejść do sedna sprawy.
   - Chcę wrócić do Elitroki. Zabierz mnie tam - powiedziałam stanowczym tonem zakładając ręce na piersi.
  Chciałam pokazać, że jestem twarda i że wcale się go nie boję. Przecież gdybym ładnie go poprosiła pomyślałby, że jestem miękka i nie poradzę sobie w trudnej sytuacji. Przecież podobno byłam potomkinią królowej. Jakieś geny musiałam więc po niej odziedziczyć.
  Anthony spojrzał na mnie wykrzywiając swoje usta w lekkim uśmiechu. Jednak nie protestował. W końcu to on nie chciał żebym wróciła na ziemię. To Emmanuela mnie wypuściła. Tak jak ostatnim razem machnął delikatnie i subtelnie dłonią i ponownie ukazały się przed nami drzwi. Tym jednak razem były o odcień jaśniejsze. Mimo to przeszłam przez portal i ponownie pojawiłam się w magicznej krainie. W międzyczasie mój towarzysz odezwał się do mnie.
   - Myślałem, że aż tak szybko do nas nie wrócisz.
   Uśmiechnęłam się do niego nic nie odpowiadając. Właściwie niby co miałam odpowiedzieć? To, że ciągnie mnie tutaj, jak magnes do lodówki? Przecież to by oznaczało, że przegrałam. Moja duma się na to nie zgadzała. Tak więc nie zwracając na niego uwagi od razu skierowałam się do wnętrza zamku.
   Gdy tylko weszłam do środka moim celem stało się znalezienie Emmanueli. Ponieważ nie wiedziałam gdzie mogę ją znaleźć zwróciłam się do jednego z jej służących (według mnie nim był). Nie było przecież sensu w tym, żeby chodzić od pomieszczenia do pomieszczenia sprawdzając, czy nie ma tam przypadkiem szanownej królowej. A na Anthonego chyba nie mogłam liczyć, ponieważ ulotnił się przy najbliższej okazji. Myślałam, że na polecenie jego szefowej miał mnie pilnować. Jakoś słabo według mnie wywiązywał się z zadania, ale to nie ważne. Dzięki pomocy tutejszego mieszkańca wiedziałam, w którą stronę dokładnie powinnam się kierować
   Trafiłam do jednego z długich, ciemnych korytarzy. Mimo, że paliły się lampy zawieszone na suficie, to i tak było tutaj ponuro. Po obu moich stronach co kilka metrów znajdowały się kolejne drzwi. Według instrukcji miałam wejść do piętnastych po prawej stronie. Na ścianach wisiało pełno obrazów przedstawiających portrety różnych ludzi. Na górnej części zostały umieszczone daty, zapewne oznaczały one lata życia. Całość była tajemnicza i mroczna. W tej części nie było ani jednego okna, dlatego też mój strach był raczej uzasadniony. W końcu nie miałabym za bardzo kąt stąd uciec.
   Po kilku minutach dotarłam do wyznaczonego pomieszczenia. Automatycznie, nie przedłużając weszłam do środka. Wbrew pozorom pokój był malutki. Znajdowało się w nim wielkie, różowe łoże po lewej stronie, a przy nim biała szafka nocna. Na przeciwko mnie znajdowało się wielkie okno z białymi, długimi firanami sięgającymi aż do ziemi. Ściany miały odcień podobny do koloru pościeli. Właściwie podobał mi się ten wystrój. Sama chętnie chciałabym mieć taki pokoik. Tak jak się spodziewałam na łóżku siedziała królowa ze zdjęciem w ręku. Odchrząknęłam, dlatego że chciałam aby kobieta mnie spostrzegła. Dzięki temu od razu odwróciła się i spojrzała w moją stronę. Na jej ustach pojawił się uśmiech, który dodawał jej uroku. Wskazała ręką na łóżko, co miało oznaczać, że mam się do niej przysiąść. Nic nie mówiąc wykonałam posłusznie polecenie.
   Spojrzałam na fotografię czarno białą, na której znajdowało się maleństwo i o dziwo moja prawna opiekunka. Zaskoczyło mnie to. Nie musiałam jednak długo czekać na wyjaśnienia, ponieważ moja towarzyszka się odezwała.
   - To zdjęcie zostało zrobione przeze mnie kilkanaście lat temu. Jak się możesz spodziewać jesteś na nim ty - uśmiechnęła się. - Zawsze na nie spoglądam, gdy tylko mam jakieś problemy. Jesteś moim światełkiem w tunelu rozjaśniającym nawet największe ciemności.
   Spojrzałam na nią. Po jej policzku spłynęła mała łza. Przez chwilę zrobiło mi się jej żal. Jednak skarciłam samą siebie w myślach, ponieważ nie przyszłam tu po to, aby użalać się nad starszą kobietą.
   - Śniła mi się matka - powiedziałam, a po chwili dodałam. - Prawdziwa matka.
   Emmanuela spojrzała na mnie zaskoczona. Chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Nie miała pojęcia, co tak na prawdę było przyczyną mojego przybycia. Nie mówiła nic, dlatego też kontynuowałam.
   - Mówiła, że mam tu wrócić. Podobno jestem wam potrzebna i nie poradzicie sobie beze mnie. Wróciłam tu po to, aby dowiedzieć się czy to prawda oraz to jaką mam rolę w całym tym kolorowym bagnie - uśmiechnęłam się mimowolnie.
  Królowa skierowała swój wzrok na ziemię. Widać było, że nad czymś się zastanawia. Prawdopodobnie próbowała uformować odpowiednią wypowiedź. Moje serce waliło jak szalone. Nie miałam pojęcia dlaczego.
   - Jesteś moją potomczynią. Prawowitą następczynią tego tronu. Moja moc coraz bardziej słabnie, twoja natomiast rośnie w siłę. O tej porze powinnaś zaczynać miewać wizje. Powinnaś się szkolić.
   Przypomniałam sobie wydarzenie ze szkoły, gdy zasłabłam. Ten tron, berło, ludzie - to wszystko było związane z tym miejscem, więc nie miałam jednak halucynacji. Jednak dlaczego lekarz wykrył u mnie to znamię? Miałam nadzieję, że za chwilę uzyskam na to pytanie odpowiedź.
   - Tylko ty możesz uratować nas przed ciemnością - kontynuowała.
 - Jaką ciemnością? Brak wam elektryczności? Sorry, ale tego chyba wam nie załatwię - odpowiedziałam z lekkim sarkazmem.
   - Oh - królowa jęknęła. - Ciemność to nasz odwieczny wróg.

***

Retrospekcja, 1768r. Świat w oczach Carola Casmarti. 

   Było piękne jesienne popołudnie. Uwielbiałem tą porę roku, ponieważ wtedy nasz świat przybiera różne odcienie pomarańczowego, czy czerwonego. Są to kolory, które od zawsze uwielbiałem. Ten dzień był jednak szczególny. Dokładnie rok temu (liczonego w latach ziemskich) na świat przyszła moja pierwsza córka Emmanuela. To właśnie ona za kilkadziesiąt lat zasiądzie na tronie mojego ojca. 
  Od zawsze mieszkaliśmy w Elitroki. Urodziłem się tu i wychowywałem, spędziłem ponad sto lat swojego życia. Nasza kraina była spokojna i piękna. Nigdy nie było tu żadnych problemów. Wszyscy mieszkańcy byli zgodni ze sobą we wszystkim. Kochali się i pomagali, gdy tylko zaszła potrzeba. Dlatego też mój ojciec nie miał zbyt wiele pracy związanej z rządzeniem. Zajmował się natomiast dbaniem o nasz dobrobyt. Dla swoich poddanych oddałby wszystko, nawet swój majątek. Dzięki temu nikt tutaj nie zaznał biedy. 
   Jak zwykle w dzień święta rodzinnego wszyscy zasiedli do wspólnej, eleganckiej kolacji. Oprócz mieszkańców zamku przy wielkim stole znajdowali się również przyjaciele z miasta, kilku przedstawicieli aniołów, rasy ludzkiej, elfów i innych stworów tego świata. Po uroczystym toaście służący zaczęli podawać jedzenie. W naszym kraju panowała również tradycja, że kelnerzy są traktowani jako bliscy krewni, tak więc po przyniesieniu odpowiednich posiłków oni również dosiedli się do stołu, aby wspólnie z nami świętować. 
   Mała Emmanuela otrzymała wiele rozmaitych prezentów i życzeń. Była kochanym dzieckiem. Uśmiech nigdy nie znikał z jej twarzy. Wraz z jej matką kochaliśmy ją z całego serca. Była naszą perełką, tym bardziej, że Leonora nie mogła mieć więcej dzieci.
   Kiedy zaczęło się ściemniać powietrze ochładzało się. Im ciemniej, tym zimniej. Nikt z gości jednak nie zwracał na to uwagi, tłumacząc że zbliża się zima, więc takie rzeczy mają prawo się wydarzyć. Wszyscy kontynuowali zabawę i rozmowy. Po kilkunastu minutach Fasthor - jeden z przyjaciół rodzinnych, wstał. Gdy to uczynił automatycznie zgasły wszystkie światła znajdujące się w sali balowej. Od razu wybuchła ogromna panika. Nikt nie wiedział co się dzieje. Wraz z ojcem zaczęliśmy wszystkich uspokajać, że to tylko awaria i zaraz nasi służący przywrócą jasność. Nasze wyjaśnienia przerwał właśnie Fasthor. 
   Był to brunet o ciemnych oczach. Miał około trzydziestu lat w wieku ludzkim. Jego rodzice zginęli kilka lat temu w walce za jakąś inną krainę, z której pochodzili, dlatego też mężczyzna sam musiał zajmować się młodszym bratem i siostrą. Niektórzy uważali, że ta rodzina jest nawiedzona. Potrafili błąkać się nocą wymawiając jakieś słowa w innym języku nie zrozumiałym dla pozostałych. Nikt jednak się ich nie miał. My natomiast często miło spędzaliśmy z nimi czas.
   - Oj nie - odezwał się nasz gość. - To już koniec panowania Casmartich. Teraz czas, abyśmy to my zaczęli władać Elitrokią - krzyknął zmieniając głos na bardziej przerażający. 
   Nie mogłem go dostrzec, ponieważ ciemność była wszędzie. Po chwili poczułem wielki chłód. Zaraz potem zaczęły pojawiać się pioruny i słychać było grzmoty. Wszyscy zaczęli krzyczeć. Ja jednak starałem się zachować zimną krew. Musiałem odnaleźć moją małżonkę z dzieckiem. Błyskawice natomiast ciągle pojawiały się w innych miejscach. Od tej pory nasze królestwo nie było już takie samo. 

***

   Emmanuela spojrzała na mnie. Nie odpowiadałam nic, chciałam wiedzieć więcej o historii królestwa i ciemności. To wszystko było takie tajemnicze, ale i ciekawe, smutne i pociągające. Nie mogłam uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Przekonywałam się coraz bardziej do tej kobiety. Wiedziałam, że nie zrobi mi nic złego. Miałam ochotę jej pomóc. Bo to właśnie na tym jej najbardziej zależało.
   - Musisz zacząć szkolenie - powiedziała kobieta. - Nauczysz się kontrolowania swoich mocy, tak aby stały ci się przydatne, a nie przeszkadzały.
   - Jakich mocy? - zapytałam zaskoczona. - Przecież żadnych nie mam. No chyba, że talent do śpiewania, bo ten akurat mam niezły. 
   - Ależ masz - staruszka uśmiechnęła się. - Złóż dłoń w pięść i skup się na tamtych kwiatach - dodała wskazując mały bukiecik margaretek stojących na szafce nocnej. 
  Chwyciła mnie delikatnie za rękę i zaczęła wykonywać nią małe, powolne obrotu. Nie przeciwstawiałam się, a wręcz przeciwnie dawałam jej sobą kierować. Na początku nic się nie działo, po chwili jednak roślinki zaczęły wychodzić z wazonu unosząc się w powietrzu. To było niesamowite. Umiałam czarować. Moje zaskoczenie było wielkie. Coraz bardziej podobało mi się tutaj. Miałam ochotę tutaj zostać. Wiedziałam jednak, że moje zadanie jest całkiem inne od unoszenia margaretek.
    - Okej. Zacznę szkolenie, ale pod jednym warunkiem... - powiedziałam. - Kiedy tylko zapragnę będę mogła wrócić do domu.
   Kobieta potaknęła głową na znak, że się zgadza. Potem zawołała swoich służących. Nakazała im przygotować dla mnie pokój we wschodnim skrzydle. Ci od razu wyszli posłusznie wykonać zadanie. Jeszcze chwilę siedziałam obok kobiety nic nie mówiąc jedynie na nią spoglądając. Jej twarz była oazą spokoju. Po chwili obie wyszłyśmy kierując się do miejsca przeznaczonego dla mnie. Zdziwiło mnie to, że znajdowało się zaledwie dwa pokoje dalej od sypialni królowej.
   Kiedy weszłam do środka wnętrze od razu przypadło mi do gustu. Znajdowało się tam wielkie łoże z błękitną pościelą, wielkie okno, z którego widać było piękny ogród, lustro ze złotą ramą, a przy nim niewielki stolik na kosmetyki i krzesełko. Po prawej stronie były dwie pary drzwi. Jedne jak się okazało prowadziły do łazienki, w której znajdowała się ogromna wanna i szafki z przyborami higienicznymi, drugie natomiast prowadziły do garderoby, w której stała wielka biała szafa oraz kilka mniejszych w podobnym odcieniu. Mimo, ze mieszkałam w luksusach aż tak dobrze jeszcze mi się nie żyło. A więc to miał być mój nowy dom... Zdecydowanie był cudowny!

Przedstawiam wam kolejny rozdział. Właściwie właśnie teraz zakończyłam wstęp do opowiadania. Teraz zacznie się akcja. Mam nadzieję, że się podoba. Według mnie nie jest taki zły. Jednak liczę na wasze opinie. Komentujcie. Zapraszam również TUTAJ.