wtorek, 30 września 2014

CAPITULO 4. - KOLEJNE DYLEMATY

Wybór jed­nej dro­gi nie oz­nacza re­zyg­nacji z in­nych, 
ale chcieć przejść wszys­tki­mi ścieżka­mi na­raz, to nie po­konać żadnej.
- Paulo Coelho


  - Teraz już wiesz wszystko o swoim pochodzeniu i rodzinie - powiedziała starsza kobieta dotykając lekko mojego ramienia.
   Jej twarz była ciepła i uśmiechnięta. Widać było, że w jej myślach krążyło wiele zdarzeń sprzed lat. Może i jej opowieść była realna i coś w głębi duszy mówiło mi, że zdarzyło się to naprawdę, to jednak nie mogłam jej tak po prostu uwierzyć i rzucić się w ramionach. Miałam przecież swój własny, inny świat. Nie chciałam tego stracić.
   W tym momencie przypomniałam sobie o rodzicach, a właściwie opiekunach, którzy przez tyle lat mnie wychowywali. Z pewnością nie wiedzieli o tym całym zamieszaniu. Zostałam im po prostu podrzucona, a oni przygarnęli mnie, mimo że nie byłam ich prawdziwą córką. Spełniali każde moje zachcianki, a ja tak im się odpłaciłam. Pierwszy raz w życiu zaczęłam się o nich martwić. Coś się ze mną działo, jednak nie mogłam tego określić. Chciałam się wydostać z tej krainy fantazji i wrócić do domu.
   - Gdzie jest wyjście? - zapytałam po kilku minutach rozglądania się wokół.
   Mimo, że stałam cały czas w tym samym miejscu, to nie mogłam dostrzec drzwi wyjściowych. Właściwie wiedziałam też, że jak wyjdę z budynku to dalej będę w tej dziwnej krainie, a nie w okolicy mojego domu. Liczyłam więc, że ktoś łaskawie mnie odeśle do mojego prawdziwego, realnego świata. 
   - Ależ panienko... - odezwał się Anthony, który nagle pojawił się za starszą panią. - Nie może panienka odejść - dodał zbliżając się do mnie.
   Emmanuela jednak wyciągnęła w jego kierunku rękę jednocześnie na niego spoglądając. 
   - Zaprowadź ją do portalu - powiedziała uśmiechając się do mnie. - Niech sobie wszystko przemyśli. 
   - Ależ królowo - odezwał się posłaniec. 
   - To jest rozkaz - dodała kobieta. 
   Uśmiechnęłam się do chłopaka triumfalnie. Ten minął swoją królową nie zerkając na nią. Skierował swoje kroki do drzwi. Ja podążyłam tuż za nim. Po kilku krokach już znaleźliśmy się na zewnątrz zamku. Ponownie pojawił się przede mną duży ogród pełen kwiatów. Nie zwracałam jednak na niego tak wielkiej uwagi jak przedtem. Teraz tylko chciałam wrócić do domu. W końcu zatrzymaliśmy się.
   Mój towarzysz machnął ręką i znów pojawiły się przede mną stare drzwi. Wystarczyło przez nie przejść, aby znaleźć się znowu w Nowym Jorku. Chwyciłam niepewnie klamkę rozglądając się dookoła. Nie byłam pewna, czy chcę wracać. Chciałam odkryć tajemnicę tego miejsca i jaka jest moja w nim rola. Jednak nie mogłam dać im za wygraną. Miałam być stanowcza. Tak więc otworzyłam drzwi. Pewnym krokiem przeszłam przez portal. 

***
   Znajdowałam się w ciemnym, ponurym zaułku. Z dala słyszałam dźwięk poruszających się pojazdów. Skierowałam swoje kroki w tę stronę, po to aby dostać się do głównej ulicy. Po kilku minutach znalazłam się na szarym chodniku. Przystanęłam na chwilę, aby przemyśleć to, co się przed chwilą stało. Przetarłam ręką oczy. Miałam nadzieję, że to był sen. Jednak to wszystko było strasznie realne. Skarciłam samą siebie w myślach. Wróciłam do normalnego świata i powinnam zajmować się problemami związanymi właśnie z nim. 
   Ponownie zaczęłam myśleć o moich ziemskich opiekunach. Właściwie to oni zajmowali się mną przez cały ten czas i to oni byli moimi rodzicami. Dzięki nim miałam gdzie spać, czy w co się ubrać. Gdyby nie oni nie miałabym tych wszystkich ciuchów od pierwszorzędnych marek. Nie chciałam tego stracić. W tym momencie podjęłam decyzję: musiałam wrócić do domu.

***
  
   Po kilkunastu minutach znalazłam się przed wielkim, białym budynkiem. Na szczęście nie musiałam pokonywać zbyt długiej drogi. Nie zdążyłam się zbytnio oddalić. Wokoło znajdowały się małe jałowce. Miały one w przyszłości grać rolę płotu oddzielającego nas od wrednych sąsiadów, którzy co chwilę nas podglądali. Do domu prowadziła piaskowa ścieżka. Na jej krańcach ułożone były małe kamyki. Po prawej stronie znajdował się mały strumyk z ciemnobrązowym mostem. Woda była błękitna i czysta. Z łatwością można było się w niej przejrzeć. Nasz ogrodnik świetnie dbał o naszą roślinność. Wszystkie kwiaty były pozasadzane kolorystycznie, żywopłoty równo przycięte, a trawnik cudnie zielony. Właściwie był to jeden z naszych największych atutów. Mieliśmy najlepiej prezentujące się podwórko w okolicy.
   Obok budynku znajdował się garaż. Zerknęłam w jego stronę. Jak zwykle był otwarty. Ojciec nigdy nie martwił się o to, że ktoś może nas okraść. Według niego kradzieże były wymysłem mediów. Oczywiście samochód znajdował się w środku. Oznaczało to, że moi rodzice są w domu, a przynajmniej jedno z nich. 
   Podeszłam do drzwi i lekko nacisnęłam klamkę. Miałam nadzieję, że uda mi się cichaczem wymknąć do swojego pokoju, tak aby nikt mnie nie zauważył. Gdy tylko przeszłam przez korytarz swoje kroki skierowałam ku schodom. Zerknęłam w stronę kuchni. Matka z ojcem siedzieli przy stole zawzięcie rozmawiali.
   - Jak mogłaś do tego dopuścić - krzyczał ojciec. - Policja mówiła, że poszukiwania można rozpocząć dopiero za 24 godziny - dodał zniżając ton głosu.
     - Nie wiedziałam, że tak zareaguje. Boże, oby była cała i zdrowa - powiedziała matka ściszonym głosem.
   Postanowiłam to zignorować i weszłam na schody. Pech jednak chciał, że w tym samym momencie rodzicielka wyszła do korytarza. Od razu mnie spostrzegła. W jej oczach pojawiły się łzy. Modliłam się w duchu tylko o to, aby się nie rozpłakała. Zeszłam na dół stając na przeciwko niej. Po chwili spostrzegł nas ojciec, który od razu podniósł się od stołu.
   - Fancy! Gdzieś ty była? - wybuchnął tuląc mnie na powitanie.
   Nie odzywałam się. Miałam nadzieję, że dzięki temu odpuszczą i w końcu będę mogła iść do siebie. Ich reakcja jednak zaskoczyła mnie. Martwili się o mnie, a więc mnie kochali. Było to miłe, ponieważ prędzej wcale tego nie okazywali. Zawsze najważniejsza była praca, czy bankiety, na które zapraszali jakiś starych sztywniaków.
   - Dobra, przepraszam - powiedziałam dla świętego spokoju.
   - Dobrze się czujesz, nic ci nie jest? - zaczęli wypytywać rodzice.
   Nie rozumieli oni chyba, że sama uciekłam, a nie zostałam porwana. Nie było mnie zaledwie z trzy godziny, a oni już wyobrażali sobie Bóg wie co.
    - Jest okej, poważnie - powiedziałam.
    Postanowiłam nie uczestniczyć dalej w tej rozmowie, dlatego odwróciłam się na pięcie ponownie stawiając nogi na schodach. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie zatrzyma i spokojnie będę mogła odpocząć od tych wszystkich emocji, które towarzyszyły mi dzisiejszego dnia. Jednak jak zwykle wszystko było nie po mojej myśli.
   - Fancy... Porozmawiajmy o tym czego się dzisiaj dowiedziałaś - powiedział ojciec.
   Spojrzałam na nich zaskoczona. Przestałam o tym dawno myśleć. Zaakceptowałam to, a teraz oni chcieli to wszystko wywlekać na wierzch. Widać jednak było, że bez tej rozmowy się nie obejdzie, dlatego też posłusznie weszłam do kuchni.
   W pomieszczeniu było strasznie brudno. Naczynia nie zostały włożone do zmywarki, na podłodze walały się resztki jedzenia, A na stoliku stały dwa kubki i talerze. Nie mieliśmy sprzątaczki, ponieważ mama uważała, że sama sobie z tym poradzi. Uwielbiała sprzątać. Jednak dzisiaj jakoś jej to nie wyszło.
   Usiadłam na jednym z krzeseł znajdujących się przy stole. Było to moje miejsce, które od zawsze zajmowałam. Jakoś tak przywiązałam się do niego i nie wyobrażałam sobie zjeść obiadu, czy kolacji na innym miejscu. Rodzice usadowili się tuż obok mnie. Nie miałam ochoty się odzywać. Miałam nadzieję, ze to oni będą się wypowiadać.
   - Uhm.. - zaczęła matka spoglądając na stół. - Nie chciałam żebyś dowiedziała się w taki sposób. Tam u lekarza myślałam, że jest to dobra okazja. Liczyłam, że inaczej zareagujesz.. - przerwała.
   Zerknęłam na ojca. Jednak ten cały czas zwracał uwagę tylko na swoją żonę. W końcu jednak się odezwał.
   - Mamy nadzieję, że to zaakceptujesz i dalej będziemy rodziną - powiedział.
  - Chciałabym się dowiedzieć jak to się stało, że tutaj jestem - odpowiedziałam spontanicznie ignorując ich wcześniejsze wypowiedzi.
   Rodzice spojrzeli na siebie zaskoczeni. Chyba nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Pewnie myśleli, że zacznę na nich wrzeszczeć, że będę im grozić odejściem z domu, czy coś takiego. Sama się sobie dziwiłam, jednak chciałam znać wszystkie szczegóły tego wydarzenia.
   - Tak więc.. - zaczęła kobieta. - Od 18 lat jesteśmy z twoim ojcem małżeństwem. Na początku było pięknie i cudownie. Jednak tak jak w każdej rodzinie nadchodzi czas żeby pomyśleć o dzieciach. Tak też stało się w naszym przypadku. Staraliśmy się, ale bez skutecznie. Poszłam do lekarza, aby sprawdzić co jest ze mną nie tak. Okazało się, że mogę mieć problemy z płodnością. Wtedy jeszcze nie byliśmy bogaci, tak więc nie było nas stać na leczenie. Dodatkowo nie mogliśmy adoptować dzieci, ponieważ według ośrodków adopcyjnych nie dalibyśmy sobie rady z takim obowiązkiem, a jeżeli nawet to cała procedura trwałaby kilka dobrych lat - przerwała, jednak po chwili mówiła dalej. - Pewnego dnia los się do nas uśmiechnął. Siedziałam w domu gotując obiad. Twój ojciec właśnie załatwiał sprawy związane z założeniem firmy. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam sprawdzić kto przyszedł i czego chce. Zamiast gościa znalazłam na wycieraczce koszyk, w którym znajdowałaś się ty. Dołączony był liścik. Pokażę ci go - powiedziała wychodząc z kuchni.
   Siedziałam osłupiała skupiając się na każdym wypowiedzianym przez kobietę słowie. Próbowałam wszystko skleić w piękną całość. Może i zgadzało się to z opowieścią Emmanueli, ale nie oznaczało to jeszcze, że to ona mówiła prawdę. Po chwili rodzicielka wróciła z pożółkłą, zgiętą kartką papieru. Rozwinęłam ją powoli, tak aby nie uszkodzić ani kawałka. Po jej otworzeniu od razu zabrałam się do czytania.
   "Powierzamy państwu Felicity. Liczymy, że w tym domu będzie bezpieczna i kochana. Jest ona naszym skarbem. Ważna dla wielu ludzi. Jest naszym zbawieniem. Proszę traktować ją jak własne dziecko. Za kilkanaście lat do nas wróci, a wtedy wszystko zostanie wam wynagrodzone."
   Spoglądałam na list. Właściwie był zwykły, niepozorny. Mógł go napisać każdy, jednak te słowa, że jestem zbawieniem wywołały we mnie dreszcze i jeszcze to, że do nich wrócę. Nie rozumiałam nic z tego. Podniosłam głowę. Rodzice wpatrywali się we mnie licząc na jakąś odpowiedź.
   - Muszę to wszystko przemyśleć - powiedziałam chwytając się za głowę.
   Wyszłam z pomieszczenie i skierowałam swoje kroki ku górze. Nie miałam ochoty rozmawiać. Musiałam to wszystko sobie poukładać. Opiekunowie nie powinni mi się dziwić, przecież dzisiaj dowiedziałam się, że nie jestem ich córką. Miałam więc prawo na chwilę samotności.
   Pokonałam czternaście schodów w parę sekund. Po chwili więc już znalazłam się w swoim zaciszu. Mój pokój był ogromny. Jego ściany od mojego dzieciństwa były różowe. Meble natomiast w odcieniu bieli. Na środku stało wielkie, miękkie łóżko, które uwielbiałam. Po prawej stronie znajdowało się okno z białą firanką. Na przeciwko natomiast biurko w tym samym kolorze co meble. Uwielbiałam to miejsce, bo w sumie tylko tutaj miałam trochę prywatności. Zanim ktoś tu wszedł obowiązkowo musiał zapukać. Inaczej spotkałoby tę osobę niezłe kazanie z mojej strony.
  Gdy tylko przekroczyłam prób pomieszczenia od razu rzuciłam się na swoje łóżko. Nie miałam ochoty na jakieś zajęcie. Nawet nie włączyłam telefonu. Wiedziałam, że na pewno mam z milion wiadomości na temat tego co robię, czy czy nie chcę gdzieś wyjść. Tym bardziej, że były moje urodziny. Miałam wiec prawo nie odpisywać chociaż przez jeden dzień.
   Moją głowę zaczęły dręczyć różnorodne pytania. Po chwili dopiero zorientowałam się, że dalej trzymam w ręce kartkę papieru. Przeczytałam ją jeszcze raz i położyłam na szafce znajdującej się przy łóżku. Zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że jestem jakąś księżniczką. Nie chciałam obejmować tronu i pokonywać jakiejś ciemności. To nie było dla mnie. Najdziwniejsze było jednak to, że te wszystkie wydarzenia trwały tylko jeden dzień. Ja po prostu czułam się jakbym siedziała w tym bagnie kilka tygodni. To było zbyt wiele niespodzianek jak na jeden dzień. Byłam wykończona.

***
   Znajdowałam się w jakimś ciemnym miejscu. Nie wiedziałam co to było: czy może las, czy jakieś pomieszczenie. Nic nie widziałam. Nie wiedziałam też co za chwilę może się przydarzyć. Bałam się. Poczułam na skórze lekki powiew wiatru. Automatycznie zrobiło mi się zimno. Marzyłam tylko o tym aby się obudzić.
   Nagle spostrzegłam jasne, białe światło znajdujące się w oddali przede mną. Mrugnęłam przecierając oczy, ponieważ zostały one oświetlone przez ten blask. Po chwili punkt zaczął się przybliżać. Kiedy w końcu znajdował się o połowę bliżej dostrzegłam osobę znajdującą się w tym świetle. Była to kobieta około trzydziesto-czterdziestoletnia. Włosy miała brązowe, oczy natomiast piwne. Jej cera była jasna i delikatna. Była bardzo piękna. Ubrana w jasnobłękitną, długą, zwiewną sukienkę. Z jej pleców wystawała para białych skrzydeł. Wyglądała jak anioł. To co przed sobą widziałam było nie do opisania. Czułam się magicznie. W końcu postać zatrzymała się przede mną rozjaśniając mrok. Spojrzała mi prosto w oczy uśmiechając się promiennie.
   - Mamo - wyszeptałam zaskoczona swoimi własnymi słowami.
   Złapałam się rękoma za usta. Nie znałam tej kobiety, a już nazywałam ją swoją matką. Jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że dobrze zrobiłam i że kobieta ta jest dla mnie bardzo bliska. Miałam ochotę ją przytulić.
   - Moje kochanie - powiedziała nieznajoma. - Tak bardzo za tobą tęskniłam.
   Spojrzałam na nią niepewnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Postanowiłam milczeć tak jak z resztą w każdej skomplikowanej sytuacji. To milczenie zawsze wychodziło mi najlepiej. Długo nie musiałam czekać na reakcję mojej towarzyszki.
   - Musisz wrócić do Królestwa - zaczęła. - Walcz o swoją rodzinę i naród.
  - Jak to? - krzyknęłam. - Dlaczego? Przecież to nie moja sprawa - dodałam zakładając ręce na piersi.
   - Jesteś wnuczką Emmanueli, a tym samym jej następczynią. Nie możesz jej teraz zawieść. Tylko ty możesz ich wszystkich uratować. Ja zawsze nad tobą czuwam i nie pozwolę, aby stało ci się coś złego.
   - Przez te wszystkie lata miałam inną rodzinę. To nie fair, ze teraz muszę o nich walczyć, czy coś tam - powiedziałam.
   - Może i nie zajmowali się tobą, ale zawsze byli przy tobie. Pamiętasz może tamtą staruszkę, która kibicowała ci na meczu koszykówki w 3 klasie, albo chłopaka, który obronił cię przed dziewczynami śmiejącymi się z twojego plecaka? To wszystko zasługa twojej prawdziwej rodziny.
   Spojrzałam na ziemię odtwarzając wszystkie fakty w głowie. Faktycznie te zdarzenia były prawdziwe. Tylko co miałam teraz z tym zrobić. Z tymi wszystkimi wiadomościami. Podniosłam wzrok na kobietę w nadziei, że to właśnie od niej uzyskam odpowiedź. Jednak nie dostrzegłam ani jej, ani światła. Po prostu zniknęła.

***
   Obudziłam się zdyszana. Rozejrzałam się po pokoju niepewnie cały czas myśląc o wydarzeniach, które pojawiły się w moim śnie. Nie wiedziałam, czy mam w niego wierzyć. Jednak to wszystko było takie realne. Miałam nadzieję, że moja podświadomość mnie nie zawodzi i sama nie wymyśla tych historyjek. Chciałam dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego aż tak bardzo jestem potrzebna w tym Królestwie. Rozwiązanie było tylko jedno: musiałam wrócić do Elitrokii.

No to napisałam, trochę spontanicznie, ponieważ nie miałam w głowie ogólnego zarysu rozdziału. Wszystko wymyślałam na bieżąco. Mam nadzieję, ze nie zawiodłam i się podoba. Zapraszam do wyrażania opinii w komentarzach. Pozdrawiam! :*

sobota, 20 września 2014

CAPITULO 3. - DAWNO, DAWNO TEMU...


Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zaw­sze pow­ra­ca,
 żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją te­raźniej­szość jak i przyszłość.
- Jonathan Carrroll


Retrospekcja, 17 lat wcześniej. Świat w oczach Emmanueli.

   Weszłam do sali tronowej. Mimo, że powinnam była przebywać w niej prawie cały czas, to właśnie ją najbardziej omijałam. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że czułam się w tym miejscu nieswojo. Nie mogłam tak po prostu być królową i zajmować się przyjmowaniem najrozmaitszych skarbów. 
   Pomieszczenie było ogromne, cudownie zdobione. Jego wygląd nie zmieniał się od kilkuset lat i to właśnie dzięki temu było warte biliony. Każdy czaił się, aby posiadać takie bogactwo. Jednak ono zostało powierzone mnie, jako potomczyni Carola Casmarti, wielkiego władcy tej posiadłości.
   Królową zostałam około stu lat temu po śmierci mojego rodziciela. Mimo swojego już podeszłego wieku z chęcią sprawowałam władzę i nawet chyba szło mi to całkiem nieźle. Liczyłam jednak, że w najbliższej przyszłości pojawi się mój potomek, który zajmie moje miejsce. Faktycznie żona mojego syna była w ciąży i już wkrótce na świecie miało pojawić się małe dzieciątko.
   Przy ścianie znajdującej się na północy stał na małym stopniu wielki tron. Poduszka miała kolor czerwony, obramowanie natomiast złoty. Za nim powieszony był wielki obraz przedstawiający mojego dziadka, za czasów panowania. To właśnie on w tym królestwie zdziałał najwięcej i właśnie dzięki niemu było ono takie cudowne.
   Usiadłam na swoim miejscu czekając na cotygodniowy raport od mojego posłańca Anthony’ego. Był to cudowny młodzieniec, który od początku zaskarbił sobie moją sympatię. Jego rodzice zginęli kilkadziesiąt lat temu podczas jednej z wojen. Po tym smutnym wydarzeniu ja stałam się jego opiekunką. Od zawsze mi pomagał, dlatego też nigdy nie żałowałam swojej decyzji.
   Chłopiec wszedł do pomieszczenia lekko zdyszany. Spojrzałam na jego twarz, na której malowało się zdenerwowanie. Nie chciał spojrzeć mi w oczy, a to oznaczało, że boi się powiedzieć co takiego dzieje się w królestwie i poza nim.
    - Witaj królowo – powiedział, mimo że upominałam go, że może zwracać się do mnie po imieniu.
   - Oh. Co za wieści przynosisz drogi Anthony? – zapytałam, ponieważ moja cierpliwość była na skraju wytrzymania.
   Musiałam wiedzieć, co takiego dzieje się w moim ukochanym królestwie. Wiedziałam, że ostatnimi czasy nie było tutaj zbyt dobrze, jednak zawsze trzymałam w sobie jakąś nadzieję.
   - Nie będę cię okłamywał – zaczął mój podopieczny. – Jest źle, bardzo źle. Ciemność powoli przebija się do królestwa. Nie wiem, czy nasza służba da radę obronić się przed tym atakiem. Musimy się przygotować na najgorsze – dokończył na jednym oddechu.
   Westchnęłam. Wiedziałam, że nie dowiem się o niczym dobrym, jednak moja wyobraźnia nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Elitrokia* była zagrożona. Ciemność przez tyle lat próbowała nas pokonać, zawsze jednak wychodziło jej to jednak z marnym skutkiem. Teraz, mimo że sama nie mogłam w to uwierzyć, miała duże szanse na pokonanie nas.
   Ciemność była naszym odwiecznym wrogiem. Za czasów mojego ojca już trzeba było się z nią zmagać. Zawsze jednak to my byliśmy górą. Do czasu kiedy zaczął nią władać Fasthor – najstarszy syn Aksariusza. Posiadał on moc, dzięki której potrafił zdziałać więcej niż sobie wyobrażaliśmy. Był najgorszą, najstraszniejszą istotą w całym istnieniu wszystkich istot, a tym samym największym wrogiem dobra.
   - Musimy coś zrobić – odezwałam się w końcu pokazując tym samym siłę do walki.
   Byłam królową, dlatego też nadzieja powinna ostatnia umrzeć we mnie. Nie mogłam się poddać. Musiałam walczyć o swoje królestwo tak jak kapitan ratuje tonący statek. Nie miałam innego wyjścia. Wszyscy poddani liczyli na mnie.
   Nasze rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nasz gość jednak nie czekał na zaproszenie tylko po prostu wszedł. Jak się po chwili okazało była to jedna z moich służących – Gala. Była to niska blondynka o niebieskich oczach. Miała około 200 lat, co na lata ludzkie brało się jako 18. Nie była zbyt szczupła, ale mimo to z jej twarzy nigdy nie znikał uśmiech. Była uwielbiana przez wszystkich. Każdy mógł na nią liczyć. Lubiła słuchać opowieści innych i dawać im rady.
   Kobieta podeszła od razu do mnie uśmiechając się promiennie. Miło było widzieć taki wyraz twarzy po tak strasznej wiadomości.
   - Co się stało drogie dziecko? – zapytałam.  
   - Pani Julia właśnie rodzi – wykrzyczała entuzjastycznie.
   Zaskoczyła mnie ta wiadomość, ponieważ moja synowa miała termin dopiero za dwa tygodnie. Jednak mimo wszystko ucieszył mnie ten news. Od razu podniosłam się z krzesła i skierowałam swoje kroki ku drzwiom.
   - Poinformowałaś Caspiana? – zapytałam spoglądając na Galę.
   - Tak. Jest już przy żonie. Są w pokoju pani Juli – odpowiedziała grzecznie się kłaniając.
   Otworzyłam drzwi i od razu podążyłam do sypialni, w której miał pojawić się mój wnuk, bądź wnuczka. Nie wiedzieliśmy, bowiem jaką to dziecko będzie miało płeć. W przeciwieństwie do świata ludzi u nas nie mogliśmy tego zbadać.
   Szłam długim korytarzem. Mijając wielką ilość drzwi zastanawiałam się, po co w tym budynku aż tyle pomieszczeń. Zdecydowanie połowę życia zmarnowałam na dotarcie do odpowiedniego miejsca.
   Mimo że szłam w ekspresowym tempie dotarłam dopiero po dziesięciu minutach. Od razu otworzyłam drzwi pokoju i weszłam do środka. Pomieszczenie było spore. Jego ściany miały odcień beżu. Mały regał z książkami znajdujący się od strony północnej miał kolor jasnego brązu. Był to mebel najlepszej jakości. Po stronie południowej znajdowało się niewielkie okno, przez które w tym momencie przebijały się promienie słoneczne.
   Na wprost mnie, na wielkim różowym łożu leżała moja synowa. Tuż obok niej siedział mój syn. W pomieszczeniu oprócz mnie był jeszcze królewski lekarz oraz dwie służące trzymające w rękach ręczniki. Nigdzie nie dostrzegłam dziecka, jednak nie przejęłam się tym, ponieważ mogło zostać przeniesione do innego pokoju.
   Spojrzałam na Julię. Miała zamknięte oczy. Jej twarz była blada, zupełnie jakby ktoś posypał ją mąką. Wyglądała jakby spała. Ubrana była w długą białą koszulę nocną. Jej kasztanowe włosy rozłożone były na poduszce. Po chwili Caspian zauważył, że stoję tuż za nim. Spojrzał na mnie. Na jego twarzy malował się smutek. Na jego policzku spostrzegłam łzę. O tym, że płakał świadczyły również zaczerwienione oczy. Jego ręka spoczywała na dłoni ukochanej. Po chwili jednak odwrócił wzrok.
   Spojrzałam na lekarza. Ten milczał cały czas wpatrując się w swoją pacjentkę. Kiedy w końcu zwrócił na mnie uwagę kiwnął głową jednocześnie informując mnie, że nie wszystko poszło po jego myśli. Gdy załamałam ręce mężczyzna podszedł do mnie lekko łapiąc za plecy. Chciał abym wyszła z nim na zewnątrz. Posłusznie posłuchałam, dlatego że chciałam dowiedzieć się co takiego zaszło.
   Kiedy w końcu znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu mężczyzna zaczął wyjaśnienia.
   - Chyba zorientowała się Pani co się stało. Poród Panienki Juli okazał się gorszy niż się spodziewaliśmy. Dziecko było duże, serce pacjentki nie wytrzymało. Reanimacja nie pomogła. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby… - lekarz mówił z wielką zawziętością, jednak ja przestałam go słuchać.
   W mojej głowie brzmiało tylko jedno zdanie: „Julia nie żyje”. Nie mogłam tego znieść. Nie wiedziałam jak Caspian to zniesie, przecież tak ją kochał. To była taka cudowna dziewczyna. Od zawsze się z nią przyjaźniłam mimo różnicy wieku. Miała ona całe życie przed sobą, jednak Bóg wezwał ją do siebie. Z pewnością chciałaby wychować dziecko.
   - Dziecko? – zapytałam. – Gdzie jest dziecko?
   Złapał mnie atak paniki. Lekarz jednak starał się mnie uspokoić.
   - Wszystko z nim w porządku. Jeżeli Pani chce zaprowadzę Panią do dziecka – powiedział trzymając mnie pod ramię.
   - Oczywiście – odpowiedziałam oddychając głęboko.

***
  
  Weszliśmy do pokoju przygotowanego dla maleństwa. Ściany miały kolor jasno zielony, dlatego że wszyscy stwierdzili, że będzie on odpowiedni i dla dziewczynki i dla chłopca. Wokół było pełno pluszaków i różnorodnych zabawek. Na środku znajdowało się łóżeczko stworzone przez najlepszego rzeźbiarza w królestwie. Prezentowało się ono idealnie. To właśnie w nim miał znajdować się mój wnuk.
   Podeszliśmy z lekarzem do łóżeczka. Gdy zerknęłam na dół moim oczom ukazało się cudowne maleństwo.
   - To pani wnuczka – odezwał się mój towarzysz.
   - Dziewczynka – powiedziałam sama do siebie biorąc dzieciątko na ręce.
   Dziecko spało. Miało na sobie białe śpioszki. Dodatkowo owinięte było w błękitny kocyk. Już dawno nie widziałam tak małej istoty, tak delikatnej i kruchej. Chciałam o nią dbać i jej bronić. Chciałam zastąpić jej matkę, której nie będzie miała. Wpatrując się w maleństwo nie zorientowałam się, że moim policzku lecą łzy. Poczułam je dopiero, kiedy dotarły do moich ust, a ja poczułam ich słony smak.
   Wyszłam z pomieszczenia po to, aby pokazać mojemu synowi jego córkę. Wiedziałam, że przez to całe zamieszanie związane z Julią nie widział swojej pierworodnej. Ponownie, więc szłam długim korytarzem kierując się do pokoju synowej. Kiedy dzieliło mnie od niej kilka kroków zaczepił mnie Anthony. Nie zwrócił uwagi na moją towarzyszkę tylko od razu przeszedł do rzeczy.
   - Królowo mamy problem. Nie mogłem Pani znaleźć – mówił pośpiesznie na jednym oddechu. – Ciemność weszła do zamku. Jesteśmy zgubieni – wykrzyknął.
   Spojrzałam na niego. Modliłam się o to, aby to była pomyłka. To nie mogło się dziać, nie teraz, nie w tym momencie. Nie wiedziałam, co robić. Nie mogłam przecież stać bezczynnie. Zaczęłam wymyślać jakiś plan, jednak mój umysł zwodził. Nie wiedziałam też, jakie są szkody i na czym możemy polegać.
   Moje przemyślenia przerwał nagły chłód. Wszystkie światła w zamku zaczęły gasnąć jedno po drugim. Schyliłam się aby obronić siebie i dziecko. Nie mogłam pozwolić, aby coś mu się stało. Wokół nas zaczęła rozciągać się czarna mgła. Nic nie widziałam, nawet Anthony’ego. W tej ciemności zaczęły migać czerwone, ogniste światełka. Po chwili wyłonił się z nich mężczyzna.
   Był to mój największy wróg Fasthor. Miał około trzydziestukilku lat przeliczając je na ludzkie. W rzeczywistości miał ich ponad tysiąc. Był jedną z najstarszych istot. Jego włosy były brązowe. Wzrost sięgał około 180cm. W jego spojrzeniu można było dostrzec zło i pogardę. Zerknął na mnie i uśmiechnął się zadziornie.
   - Kogo my tu mamy? – zaczął dotykając dłonią mojego policzka.
   Poczułam zimno, jednak starałam się być twarda. Starałam się zasłonić maleństwo tak, aby mężczyzna go nie zobaczył. Nie chciałam aby naraził je na niebezpieczeństwo. Było dla mnie zbyt ważne.
   - Zostaw nas w spokoju – krzyknęłam, jednak wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
   - Hahahahahaha – wybuchnął śmiechem. – Ja mam was zostawić? Wiesz chyba, że to niemożliwe. Wolę się wami trochę pobawić.
   W tym momencie zniknął zmieniając się w ciemną chmurę. Zaczął otaczać zamek. Ja korzystając z tego, że widzę korytarz postanowiłam znaleźć jak najszybciej Anthony’ego. Biegłam przed siebie nie zważając na zmęczenie. Co chwilę jednak zerkałam na maleństwo, aby sprawdzić czy wszystko z nim w porządku.
   Po kilku minutach biegania w końcu znalazłam to, czego szukałam. Mój posłaniec znajdował się w sali tronowej. Stał przy oknie wyglądając przez nie na całe królestwo. Gdy tylko znalazłam się blisko niego odwrócił się spoglądając mi w oczy.
   - Musisz ją stąd zabrać – powiedziałam wręczając mu moją małą wnuczkę. – Weź ją do świata ludzi i strzeż.
   Chłopak spojrzał na mnie odbierając z moich rąk dziecko. Nic nie mówił. Ufał mi, a ja ufałam jemu.
   - Kiedy ukończy siedemnaście lat przyprowadź ją tutaj z powrotem. Nie zapomnij o tym.
   - Jak ma na imię? – zapytał chłopak.
   Spojrzałam na dziewczynkę i uśmiechnęłam się delikatnie. Przez to całe zamieszanie zapomniałam nadać jej imienia, a przecież musiała je mieć.
   - Będzie się nazywać Felicity, ponieważ oznacza to szczęśliwość. Mam nadzieję, ze dzięki temu nie zazna w swoim życiu smutku – powiedziałam.
   Spojrzałam na Anthony’ego i skinęłam głową na znak, że może już iść. Mimo wewnętrznego bólu czułam, że dobrze postępuję. Tutaj jest zbyt niebezpiecznie dla takiej małej kruszynki. Za siedemnaście lat na pewno ponownie się spotkamy, wtedy wszystko będzie łatwiejsze i obie będziemy spędzać kolejne lata naszego życia. To właśnie ona będzie moją następczynią.

* królestwo wymyślone na potrzeby opowiadania.

Rozdział trochę inny od wszystkich. Wiem, że możecie mnie zlinczować, ale naprawdę mi się podoba. Właściwie w głowie miałam inną wizję, no ale wyszedł, jak wyszedł. Tak jak pod każdym postem i tutaj napiszę to samo. Komentujcie! Komentujcie! Komentujcie! Mam wtedy świadomość ile osób mnie czyta. :) Zapraszam również na drugi blog Wampir i Łowca.

środa, 10 września 2014

CAPITULO 2. - MAGICZNE DRZWI.

   Co­kol­wiek za­mie­rzasz zro­bić, o czym­kolwiek marzysz, zacznij działać. 
Śmiałość za­wiera w so­bie ge­niusz, siłę i magię.
- J.W Goethe


   Szłam powoli szarym, lekko zniszczonym chodnikiem rozglądając się dookoła. Nie wiedziałam gdzie idę, ani jaki mam w tym cel. Właściwie nie obchodziło mnie. Chciałam dotrzeć jak najdalej, do jakiegoś magicznego świata, w którym będę księżniczką bez problemów. Jednak musiałam żyć w rzeczywistości.
   Ruch o tej porze dnia był straszny. Wszyscy wracali ze szkoły, czy pracy. Korek na ulicy był niesamowity. Gdziekolwiek spojrzałam widziałam wiele samochodów. Wokół było słychać gwar rozmów, śmiechów, kłótni. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Dzień jak co dzień. 
   Ja jednak nie czułam się tak jak zwykle. Zaczynałam dorosłe życie. Właściwie nie wiedziałam dokąd zmierzam. W mojej głowie roiły się pomysły na temat szalonych przygód, jakie mam zamiar spędzić. Liczyłam na to, że odwiedzę Afrykę, czy Azję, a może Europę. Miałam jednak nadzieję, że w moim podróżowaniu będą towarzyszyć mi dwie bliskie osoby, a mianowicie - moi biologiczni rodzice. 
   Chciałam znaleźć moich najbliższych, ale nie wiedziałam gdzie zacząć szukać. Właściwie mogłam chodzić po kolei po każdym domu dziecka i pytać się, czy mnie znają, jednak to zajęłoby sporo czasu, ponieważ takich ośrodków w mieście były miliony. Mogłam być też podrzucona anonimowo do takiego miejsca. W głębi duszy liczyłam jednak, że wcale tak nie było. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy może nie dać jakiegoś ogłoszenia w gazecie, że poszukuję swojej rodziny. Nie byłam jednak pewna, czy da to określony skutek. Nie warto było robić sobie z resztą zbędnych złudzeń. Nie chciałam przeżyć rozczarowania i później przez to cierpieć.
   Dochodziła już 15.00, a ja dalej nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Cały czas mijałam szare bloki, domy, kolorowe sklepy. Nikt nie zwracał na mnie większej uwagi. Czasami jakiś przechodzeń spojrzał na mnie bez żadnego celu. Chciałam gdzieś uciec tam, gdzie wszystko byłoby łatwe. Mój telefon co chwilę wydawał dźwięki wibracji, jednak ja nie miałam ochoty z nikim gadać. Nie chciało mi się tłumaczyć co mi się stało. W końcu wyłączyłam sprzęt, aby przestał mnie denerwować.
  Moje przemyślenia przerwało nawoływanie. Ktoś wymawiał moje imię. Może to byli ci kłamcy, którzy chcieli mi wszystko wytłumaczyć. Żałosne. Z pewnością myśleli, że pobiegnę do nich i im wybaczę. Niech się trochę pomęczą i zdecydowanie bardziej postarają aby mnie odzyskać. Postanowiłam ignorować głosy i szłam dalej. Nawoływanie jednak nie ustawało, a moja ciekawość coraz bardziej się pogłębiała. Przystanęłam na chwilę próbując się skupić. Zdawało mi się, że nigdy wcześniej nie słyszałam osoby o podobnej barwie głosu. Musiałam sprawdzić, kto to i czego ode mnie chce. 
   Skręciłam w jedną z uliczek znajdujących się po mojej prawej stronie. To właśnie z niej dochodził ten hałas. Kiedy tylko zrobiłam kilka kroków w jego stronę ogarnęło mnie przerażenie. Miejsce to bowiem było opuszczone i smętne, a im więcej kroków robiłam, tym słabiej było słychać gwar dochodzący z ulicy. Starałam się jednak być silna, ale miałam też wątpliwości. Mimo że było letnie popołudnie promienie światła wcale tam nie dochodziły. Wyglądało to jak jakaś dzielnica zbirów z filmów akcji.
   W oddali spostrzegłam ciemną postać. To właśnie z jej ust wydobywał się dźwięk mojego imienia. Z pewnością był to mężczyzna, o tym świadczyła postura. A może to był jakiś gwałciciel? Zaczęłam się zastanawiać nad odwrotem, jednak gdy tylko przekręciłam się na pięcie tajemnicza postać zjawiła się tuż obok mnie. Krzyknęłam z przerażenia jednocześnie łapiąc się w okolice klatki piersiowej. Czułam jak moje serce wali jak oszalałe. Nie wiedziałam, jak to się mogło stać. Modliłam się w duchu o to, abym przeżyła. Chciałam za to oddać biednym moją kolekcję butów. Liczyłam na to, że Bóg mnie wysłucha. W końcu nie byłam chyba aż taka zła.
   Po chwili jednak podniosłam wzrok na mężczyznę znajdującego się przede mną. Jeżeli miałam umrzeć chciałabym widzieć kto mnie zabił. Teraz wyraźnie widziałam całą postać oprawcy. Sprawiał wrażenie bardziej przerażonego ode mnie. Ubrany był w długi, brązowy płaszcz z kapturem sięgający mu do kolan, ciemno niebieskie spodnie oraz zieloną, kiczowatą koszulkę bez żadnego nadruku. Po grzywce wystającej zza nakrycia głowy wywnioskowałam, że ma ciemne włosy. Miał około 180 cm wzrostu, oraz blisko dwudziestu lat. Przy boku miał miecz, od którego odbijały się dochodzące do tego ciemnego miejsca promienie słońca. Z pewnością spodobałby się Julicie, ona właśnie interesuje się takimi błaznami, którzy nie potrafią się ubrać. Zawsze uważała, że tacy nieudacznicy są słodcy. Nie wiem z jakiej choinki się urwał. Po prostu swoim wyglądem przypominał ludzi z poprzedniego stulecia. Nie mogłam się takiej kiczowatej osoby bać. Musiałam się jednak dowiedzieć, po co mnie wołał i skąd znał moje imię.
   - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - zapytałam stanowczo nie okazując strachu. 
   Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony. Zrobił coś w stylu ukłonu i zaczął odpowiadać na moje pytanie. 
   - Nazywam się Anthony Aleksandrio. Jestem posłannikiem królewskim. Przyszedłem po ciebie, ponieważ nadszedł już czas. Królowa czeka - powiedział. 
   Wybuchłam głośnym śmiechem. Sama byłam w szoku, że ten dziwny gościu sprawił, że śmiałam się do łez. Największym zaskoczeniem jednak było to, że mój rozmówca miał poważną minę. To jednak sprawiało, że byłam jeszcze bardziej rozbawiona. 
   - Jesteś pijany? Kolego Halloween skończyło się jakieś pół roku temu - uśmiechnęłam się pokazując przy tym rządek białych ząbków. 
   Było to pytanie retoryczne, więc nie oczekiwałam na nie odpowiedzi. Postanowiłam zostawić tego osobnika samego sobie. Nie miałam ochoty rozmawiać z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy. Jednak zastanawiałam się skąd znał moje imię. Właściwie nie dziwiło mnie to, pewnie chłopak chodził do nas do szkoły, a tam wszyscy mnie znają i kochają. W końcu byłam tam gwiazdą. A może to jakaś ukryta kamera? Może wystąpię w telewizji w jakimś programie "Wkręć znajomego"? Pewnie Julita zaraz wyskoczy z jakiegoś krzaka. Albo to spotkanie kółka teatralnego? Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać. Jeżeli jest to coś ważnego na pewno za chwilę się dowiem. W tym momencie moją głowę zaprzątały inne problemy, dlatego też nie chciałam sobie dokładać kolejnych. Z tego powodu ponownie odwróciłam się na pięcie, aby wrócić na główną ulicę i znowu marzyć o podróżach z rodzicami. Nieznajomy jednak uniemożliwił mi to chwytając mnie za prawy nadgarstek jednocześnie mi go wykręcając. Poczułam kujący ból. Próbowałam się wyrwać jednak było to niemożliwe. Widocznie pod tymi wszystkimi łachami chowały się mięśnie. Nie miałam z nim żadnych szans, dlatego musiałam wykonywać wszystkie polecenia nieznajomego.
   - Pozwoli panienka, że pójdzie ze mną. To bardzo pilne. Królowa Emmanuela panienki potrzebuje - powiedział rozluźniając uścisk.
   - Co ty mi tu z panienką wylatujesz? - moja cierpliwość dotarła do granic możliwości.
   Dziwak nic nie odpowiedział. Machnął jedynie delikatnie ręką i przed nami ukazały się brązowe, masywne, stare drzwi. Znajdowały się na nich siwe, metalowe kropy. Nie wiedziałam skąd one się tu tak nagle pojawiły. Spojrzałam na chłopaka w nadziei, że czegoś się zaraz dowiem, jednak ten chwycił za metalową klamkę jednocześnie otwierając wejście jednocześnie nic nie mówiąc. Nie wiem dlaczego, ale przeszłam przez nie. Myślałam, że to tylko sen, a we śnie przecież nic mi nie grozi.
   Dzięki tajemniczym drzwiom zaleźliśmy się w cudownej, pięknej krainie. Właściwie nie da się tego wytłumaczyć słowami. Wszystko tutaj było jakieś magiczne. Magia to było dobre słowo opisujące to co właśnie widziałam. Przed nami znajdował się wielki zamek z kilkunastoma wieżami. Budowla była wysoka. Dodatkowo zajmowała sporą ilość powierzchni. Z pewnością zwykłemu człowiekowi przejście od jednego do drugiego końca budowli zajęłoby kilka godzin. Właściwie u nas były podobne zamki w stylu romańskim. Wiedziałam o tym, ponieważ interesowała mnie historia i sztuka. To właśnie tym pragnęłam zajmować się w przyszłości. Wokół znajdował się wielki ogród. Pełno było w nim żywopłotów równo przyciętych. Rosło w nim wiele rozmaitych kwiatów od róż, po tulipany i ukochane mi margaretki. Na środku dużego, zielonego trawnika znajdowała się szara fontanna z której wystawała syrenka. To właśnie z jej ust wydobywała się woda. Ogrodnik z pewnością miał wiele tutaj pracy, ponieważ całość prezentowała się fantastycznie. Najchętniej zostałabym tu podziwiając to wszystko. Rozejrzałam się. Wszędzie było pełno ludzi ubranych podobnie jak mój towarzysz. Czułam się jak w jakimś filmie w stylu Narnii.
   - Ale tutaj zajebiście! - wykrzyknęłam entuzjastycznie. 
   Anthony spojrzał na mnie zaskoczony tak, jakby nie rozumiał tego co właśnie powiedziałam. Chciałam mu wytłumaczyć co znaczy owe słowo, jednak on dotknął moich pleców tym samym dając znak, że mamy ruszyć dalej. Nie protestowałam, ponieważ byłam ciekawa co takiego jeszcze mogę zobaczyć. 

***
   Weszliśmy do środka budowli. Tak jak i na zewnątrz prezentowała się niebiańsko. Pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy było ogromne, z resztą spodziewałam się tego. Całe to pomieszczenie przewyższało wielkość mojego domu, mimo że nie mieszkałam w najgorszych warunkach. Sufit sięgał z pewnością kilku dobrych metrów. Ściany były złote z dodatkiem czerwieni. Znajdowało się na nich wiele rozmaitych zdobień i obrazów przedstawiających jakiś ludzi. Jeden z nich przykuł moją uwagę. Znajdowała się na nim kobieta. Miała około trzydziestu lat. Była piękna. Jej blond włosy sięgały za ramiona. Usta były wygięte w lekki uśmiech. Spojrzałam na podpis pod portretem. Najwyraźniej przedstawiał on  Julię Eldoto Casmarti. Byłam ciekawa kim jest ta kobieta. Coś wewnątrz mnie mówiło mi, że powinnam ją znać.
   Spojrzałam na prawo. Znajdowały się tam wielkie, szerokie, również czerwone schody. Poręcz natomiast miała odcień pasujący do ścian. W mojej głowie pojawiło się tylko jedno porównanie. Wyglądały one zupełnie jak w Titanicu. Po chwili spojrzałam w górę. Moim oczom ukazał się cudowny żyrandol zbudowany z wielu, małych, świecących się krysztalików. Wydawało mi się, że grają one jakąś cichą melodię. Ktokolwiek to projektował spisał się na medal.
   Wiedziałam jednak, że nieznajomy nie przyprowadził mnie tu po to, abym podziwiała widoki. Czekałam na jakiś rozwój sytuacji, jednak jak na razie nic się nie działo. Mijało mnie co chwilę kilku facetów w garniturach. Każdy z nich spoglądał na mnie jednocześnie się kłaniając. Kilku z nich było nawet całkiem niezłych. Byli o wiele lepsi od tego całego Anthonego.
   Moje przemyślenia przerwał dźwięk trąbki. 
   - Oświadczam, że królowa Emmanuela przybywa - powiedział gościu ubrany jak pingwin.
   Po jego komunikacie spostrzegłam starszą kobietę, która pojawiła się na schodach. Ubrana była w błękitną, długą suknię, która świetnie pasowała do jej cery. Miała krótko przystrzyżone siwiejące włosy. Na głowie natomiast znajdowała się korona. Za nią szły dwie młode dziewczyny trzymając w rękach tren. Wyglądało to trochę jakby szła do ślubu. Ja w moich różowych spodenkach i białej bokserce czułam się ubrana nie na miejscu. 
   Kiedy w końcu przedstawicielka płci pięknej poradziła sobie z trudnym zejściem ze schodów podeszła do mnie. Od razu zaczęła mnie oglądać z każdej strony. Zauważyłam że, w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Nie rozumiałam o co chodzi.
   - Witaj kochanie - odezwała się w końcu podając mi swoją rękę przyodzianą w białą rękawiczkę. 
   Chyba nie myślała, że ją tam pocałuję. Co to, to nie. Brzydziło mnie to. Czułam się coraz dziwniej w tym towarzystwie, postanowiłam się jak najprędzej dowiedzieć się co się dzieje i po co mnie tutaj sprowadzili.
   - Kim ty do cholery jesteś? - zapytałam jednocześnie podnosząc głos. 
   Spojrzałam za siebie w nadziei, że znajduje się tam ten sam dziwak, który mnie tu przyprowadził. Jednak jak na złość zniknął. Jak ja się teraz stąd wydostanę skoro go nie ma? Miałam nadzieję tylko na to, że za chwilę się obudzę i znowu wszystko będzie tak jak dawniej. Liczyłam, że znowu wrócę do swojego cudownego, wspaniałego życia.

Oto przedstawiam wam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że jest ciekawszy od poprzedniego i na pewno was nie zniechęci. Komentujcie, nawet anonimowo. Każde opinie mile widziane. I oczywiście następna część już za 10 dni. :)