niedziela, 31 sierpnia 2014

CAPITULO 1. - RODZINNA TAJEMNICA.

   "Kłam­stwo nie sta­je się prawdą tyl­ko dla­tego, 
że wie­rzy w nie więcej osób."
- Oscar Wilde


   Moja mama po wiadomości ze szkoły o tym, że źle się poczułam od razu postanowiła zabrać mnie do szpitala. Rodzicielka była wysoką brunetką o brązowych oczach. Była wysportowana, a to tylko dlatego, że codziennie pokonywała trzy kilometry rowerem, aby dostać się do biura, w którym była sekretarką. Powodem tego nie był brak samochodu, czy pieniędzy na paliwo. Była ona po prostu zwolenniczką zdrowego trybu życia. Dodatkowo chciała dać nam dobry przykład, abyśmy z bratem sami zaczęli tak dojeżdżać do szkoły.
   Kobieta zawsze była przewrażliwiona na moim punkcie, dlatego moje tłumaczenia na temat tego, że wszystko ze mną w porządku nie dały upragnionego rezultatu. Nawet z małym kaszelkiem odwiedzaliśmy doktora Ardmera. Tak więc z moimi ciekawymi dolegliwościami musiałam odwiedzić lekarza, mimo że teraz już wszystko było ze mną w porządku i czułam się świetnie. Miałam nadzieję, że może on przemówi jej do rozsądku. Jedynym plusem tej całej sytuacji było to, że ominął mnie cały dzień zajęć lekcyjnych.
   Weszłyśmy do wielkiego budynku, w którym roiło się od ludzi w białych kitlach oraz pacjentów w szlafrokach. Ściany były jasno niebieskie, a na ziemi znajdowały się kafelki w podobnym odcieniu. Wokół panował zapach czystości. Od zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Nie rozumiałam jak ci wszyscy pracownicy mogli tu wytrzymać po osiem godzin na dobę. Podeszłyśmy do recepcji, aby się zarejestrować. Po załatwieniu tej sprawy udałyśmy się na poczekalnię, na której roiło się od zchorowanych ludzi.
   Przystanęłyśmy przed gabinetem lekarza. Jego drzwi były znane mi praktycznie od zawsze. To właśnie tutaj byłam przyprowadzana z najróżniejszymi dolegliwościami. Po jakiś dwudziestu minutach z pomieszczenia wyszła starsza kobieta z chusteczką higieniczną przy nosie, a następnie lekarz, który wypowiedział moje nazwisko.
   Posłusznie weszłam do środka i usadowiłam się na jednym z trzech krzeseł znajdujących się przy biurku. Ogólnie gabinet nie był zbyt wielki. Znajdowało się w nim tylko wcześniej wspomniane biurko, kozetka, szafka z kilkoma lekarskimi książkami i przyrządami, zlew oraz kosz na śmieci. Było to ponure pomieszczenie w kolorze beżu. Od zawsze nie podobał mi się wystrój. Sprawiał wrażenie jakby bardziej miał przygnębić schorowanych.
   Na przeciwko mnie usiadł doktor Ardmer. Był to mężczyzna po czterdziestce. Na jego siwej głowie widać było już oznaki łysienia. Na twarzy, tak jak zwykle, malował się szeroki uśmiech. Znaliśmy się bardzo dobrze, więc nie czułam przed nim żadnego wstydu. Jak byłam młodsza, często rozweselał mnie kolorowymi pluszakami, czy naklejkami.
   Tak jak przy każdej wizycie lekarz od razu zaczął mnie wypytywać o powody mojej wizyty. Moja mama nie dała mi jednak dojść do słowa tłumacząc, że źle się poczułam i zemdlałam. Wspomniała również o moim bólu głowy. Dodała również, że już wcześniej zauważyła, że dzieje się ze mną coś złego. Jak zwykle trochę zaczęła koloryzować, a że doktor świetnie ją znał nakazał jej wyjść z gabinetu, pod pretekstem zbadania mnie. Wspomniał również, że skoro mam siedemnaście lat mogę już sama dokładnie opisywać swoje dolegliwości.
   Kiedy w końcu kobieta opuściła pomieszczenie doktor Ardmer zaczął ze mną wywiad lekarski.
   - Dobrze to może teraz ty powiesz mi co się dokładnie stało.
  - Okej - zaczęłam odgarniając z twarzy blond włosy. - No to po prostu się źle poczułam. Byłam podekscytowana. W końcu to moje urodziny. Mama jak zwykle przesadza - odpowiedziałam.
  - Rozumiem - odpowiedział mężczyzna pokazując swoje żółtawe zęby. - To zrobimy tak, aby uspokoić twoją mamę i mnie zrobisz badanie krwi oraz prześwietlenie czaszki. To są podstawowe zalecenia, które stwierdzą, że nic ci nie dolega - powiedział mężczyzna wypisując skierowanie. - Kiedy już będziecie mieli komplet wyników przyjedziecie z nimi do mnie. Wtedy dam już wam spokój. Zgoda?
   Potaknęłam głową. Wzięłam kartkę z jego ręki i ruszyłam do wyjścia. Gdy tylko drzwi się otworzyły mama podniosła się krzesła znajdującego się na przeciwko i podeszła do mnie ze zdziwioną miną. 
   - I co ci jest? - zapytała przybliżając się do mnie. 
   - Wszystko w porządku. Dostałam tylko to - powiedziałam oddając w ręce kobiety skierowanie na badania. 

***
   Po zrobieniu wszystkich nakazanych przez doktora badań wróciliśmy do jego gabinetu z wynikami. Tym razem mama nie musiała opuszczać pomieszczenia. Musiała w końcu jasno usłyszeć, że wszystko jest ze mną w porządku, bo inaczej nie dałaby mi spokoju. Ja doskonale wiedziałam co powie lekarz. Wiedziałam, że nic mi nie jest, dlatego byłam spokojna.
   Lekarz wziął zdjęcie mojej czaszki i powiesił je na jakimś podświetlonym ekranie jednocześnie czytając do niego opis. Spojrzał też na wyniki krwi. Sądząc po jego minie z moimi krwinkami wszystko było w jak najlepszym porządku. Zdjęcie jednak ciągle wisiało, a doktor Ardmer był zamyślony. Co chwilę spoglądał raz na mnie, raz na zdjęcie. Wszystko to trwało około trzech minut. Po ich minięciu usiadł do biurka składając ręce. Po chwili przybliżył je do ust, jakby zastanawiał się co powiedzieć.
   - Wychodzi na to, że znaleźliśmy problem - powiedział, a ja o mało co nie spadłam z krzesła.
   Problem? Chyba raczej powinien powiedzieć, że wszystko w porządku i możemy iść do domu. 
   - A mówią, że medycyna jest powolna - odpowiedziałam sama do siebie. 
   W końcu byłam w tym szpitalu może od jakiejś dobrej godziny, a już znaleźli u mnie chorobę. Lepiej niż dr House. Ciekawa jednak byłam, co takiego mi dolega. 
   - Co? Czy ona umrze? - zapytała mama, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech zażenowania. 
   - Nie... Aż tak źle nie jest. Proszę się uspokoić, a wszystko dokładnie wyjaśnię. 
   Po tych słowach moja rodzicielka zrobiła poważną minę i poprawiła się na krześle. Zawsze tak robiła kiedy chciała pokazać, że jest odpowiedzialną dorosłą.
   - Okazało się, że Fency posiada pewne znamię, małą wypukłość na czaszce. Nie powinno to być dla niej groźne. Możliwe, że to nie powód jej bólów głowy, czy zasłabnięcia. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Wszystkie takie zjawiska, które występują na ludzkiej czaszce nazywamy Zespołem Karolsa*. Są to genetyczne uwarunkowania - w tym momencie lekarz przerwał spoglądając raz na mnie, raz na kobietę znajdującą się obok. - Czy ktoś w rodzinie ma podobne zaburzenia? Może wie pani coś na temat takiego znamienia? - zapytał.
   Mama zerknęła na mężczyznę. Widać było, że trochę się zmieszała. Tylko dlaczego? Na pewno szukała w głowie jakiegoś krewnego, który miał jakąś podobną chorobę. Problem był jednak taki, że jej skupienie nie powinno tak długo trwać, ponieważ sama miała tylko jedną siostrę, a ojciec był jedynakiem.
   - Nie wiem. Raczej nie - powiedziała zbywając doktora.
  - Dobrze by było, gdyby dowiedziała się pani. Wtedy wiedziałbym, czy może mieć to konsekwencje w dalszym życiu dziewczyny, w jej funkcjonowaniu. Wiadomości o tym schorzeniu są bardzo istotne, ponieważ wiedziałbym też, czy trzeba to leczyć - dodał mężczyzna.
   - Przecież jest pan lekarzem - krzyknęła mama poirytowana. - To ja jeszcze muszę wam opowiadać historię chorobową mojej rodziny?
   - Spokojnie. To tylko nam pomaga. Po co iść okrężną drogą i badać po kolei jaki lek pomoże pani córce, skoro możemy dowiedzieć się inaczej. 
   - Obawiam się, że jednak będzie potrzebna ta okrężna droga - mama zawahała się. - Fency nie jest moją prawdziwą córką - powiedziała i spojrzała na mnie.
   Po usłyszeniu tych słów doznałam szoku. Nie wiedziałam co powiedzieć. Tym bardziej, ze poinformowała mnie o takiej wiadomości u lekarza. Jestem adoptowana? To już jest szczyt wszystkiego, dlatego nie byłam do nich podobna. Kobieta pewnie myślała, że jak powie to przy osobie trzeciej, to pewnie nie wkurzę się tak bardzo. Myliła się. 
   - Nie no wychodzę - powiedziałam i opuściłam gabinet. 
  Usłyszałam za sobą jeszcze słowa kobiety, która przepraszała lekarza. Po chwili jednak zauważyłam, że podąża za mną. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam uciekać. Cała ta sytuacja wyglądała zabawnie. To było jak pościg. Gdybym tylko obserwowała to wydarzenie z pewnością nagrałabym je i rzuciła do internetu, aby pozostali również mieli ubaw. Teraz jednak to ja byłam gwiazdą całego zdarzenia. 
   - Czekaj! Wyjaśnię ci - krzyczała moja matka, a właściwie obca mi osoba. - Twoi prawdziwi rodzice cię nie chcieli. 
   Pomimo, że obie miałyśmy szpilki biegłyśmy całkiem szybko przy okazji potrącając kilku ludzi. W końcu postanowiłam się zatrzymać, aby skończyć tą szopkę. Odwróciłam się.
   - Nie ważne, czy rodzina mnie chciała, czy nie. Miałam prawo o tym wiedzieć. A ty to przede mną zataiłaś. Myślałaś, że się nigdy nie dowiem?
   Kobieta nie odpowiedziała. Nawet nie liczyłam na nią. Ruszyłam dalej przed siebie. Po chwili ujrzałam ochroniarza, który zmierzał w naszym kierunku. Z pewnością jakiś pacjent poskarżył się na hałas. Skurczybyk. Dostarczałam mu rozrywki, a ten jeszcze narzeka. Jednak właściwie nie byłam z tego powodu zła. Postanowiłam wykorzystać okazję. 
   - Pomocy! - krzyknęłam. 
   Ludzie znajdujący się w pobliżu od razu na mnie spojrzeli. Nie obchodziło mnie to. Teraz miałam tylko jeden cel. 
   - Ta kobieta jest nienormalna! Śledzi mnie i mówi, że jest moją matką - dodałam spoglądając na strażnika. 
   Mężczyzna usłyszawszy moje krzyki przyśpieszył krok. Dzięki temu po kilku sekundach znalazł się tuż obok nas. Był ogromny. Ważył z pewnością ponad setkę. Wiedziałam, że ta kłamczucha sobie z nim nie poradzi. Facet złapał moją przybraną matkę za ramię i spojrzał w moim kierunku. 
   - Wszystko w porządku? - zapytał. 
   Skinęłam głową, że wszystko jest okej.  Po chwili jednak zwrócił się do mojej towarzyszki.
   - Pójdzie pani ze mną. Musimy sobie porozmawiać - powiedział do kobiety i ruszyli w stronę schodów. 
   - Ona kłamie! To naprawdę moja córka. Proszę mi uwierzyć. Mści się na mnie, bo jest adoptowana - mama nie dawała za wygraną, jednak mężczyzna nie miał zamiaru jej słuchać. 
   Pomachałam jej na pożegnanie jednocześnie pokazując swój język. Kiedy para zniknęła mi z oczu postanowiła wydostać się z budynku. Kiedy przeszłam przez drzwi przystanęłam na chwilę. Wzięłam głęboki oddech rozkoszując się świeżym powietrzem. Nie miałam rodziców, więc teraz mogłam robić co chcę. Żadnych nakazów i zakazów. Świetnie. O takim życiu marzyłam od zawsze. Ciekawość jednak nie dawała mi spokoju. Chciałam wiedzieć kim są moi rodzice i dlaczego mnie porzucili. Zastanawiałam się nad tym, co właśnie robili, gdzie mieszkali. Musiałam się tego dowiedzieć, nie ważne jak i za jaką cenę.

*choroba wymyślona na potrzeby opowiadania.

Pierwszy rozdział za nami. Jak na razie akcja jest nudna, ale od przyszłego rozdziału powoli zacznie się rozkręcać. Co do długości, to myślę, że chyba jest odpowiednia. Rozdział nie za długi, nie za krótki. Komentujcie, komentujcie, komentujcie. Cenię każdą opinię. No i do napisania, czyli za dziesięć dni <3333

czwartek, 21 sierpnia 2014

Prolog

   Obudziłam się rano z pozytywnym nastawieniem. Dzisiaj są moje siedemnaste urodziny, więc w końcu obejdzie się bez porannych wyrzutów ze strony rodziców na każdy temat, który akurat się nasunie. Imprezę zaplanowałam dopiero na weekend. dlatego wszystko miało pozornie odbywać się jak w normalnym dniu.
   Wstałam z łóżka nakładając na nogi różowe kapciuszki, które dostałam od babci na gwiazdkę. Uwielbiałam je nosić, dlatego że były ciepłe i wygodne. Postanowiłam zejść na dół, do kuchni, jednak jak tylko otworzyłam drzwi zobaczyłam w nich całą moją rodzinkę z małym tortem na talerzyku.
   Moja kochana familia składała się z mamy, tatusia i młodszego, upierdliwego braciszka. Wszyscy byli brunetami, co było trochę dziwne, ponieważ ja z kolei byłam blondynką. Czasami śmiałam się, że zostałam podmieniona i tak na prawdę pochodzę z rodziny królewskiej. Wmawiałam im, że jeszcze się o tym przekonają.
   U nas panowały zwyczaje, tak jak w każdej innej rodzinie. Dlatego też zgodnie z tradycją musiałam zdmuchnąć siedemnaście małych świeczek znajdujących się pośród kupy słodkiego kremu. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o pomyśleniu życzenia. Moim marzeniem urodzinowym było to, aby dzisiejszy dzień był zaskakujący i niesamowity.
   Kiedy w końcu wszystkie płomyki zgasły najbliżsi zasypali mnie życzeniami i całusami. Swój prezent miałam dostać dopiero podczas imprezy, jednak i tak wiedziałam, że będzie to mój wymarzony czerwony samochodzik marki porsche.
   Mimo, że obchodziłam swoje małe święto i tak musiałam iść do szkoły. Oczywiście moje błagania, że jeden dzień bez nauki nic nie zmieni, zdały się na marne. Moi rodzice rozpieszczali mnie do granic możliwości, jednak wykształcenie traktowali jak świętość.
   Weszłam do szkoły pełnej uczniów. Byłam gwiazdą mojego liceum, dlatego też nikt nie miał prawa zapomnieć o tym szczególnym dniu, nawet ci ważni idioci. Każdy więc składał mi życzenia wręczając mało znaczące upominki. Ja uśmiechałam się i potakiwałam nie słuchając, o czym do mnie mówią.
   W końcu po ominięciu fali życzeń podeszłam do swojej szafki, aby wyciągnąć książki na lekcje. W tedy właśnie podeszła do mnie Julita - moja NPZiNZ, czyli Najlepsza Przyjaciółka Zawsze i Na Zawsze. Uwielbiałyśmy się od dzieciństwa. Obie od początku rządziłyśmy tą budą, tak samo jak i we wcześniejszej szkole. Miałyśmy najprzystojniejszych chłopaków, najlepsze ciuchy, nauczyciele nas kochali - po prostu wszystko było w nas wspaniałe.
   - Wszystkiego najlepszego kochana - powiedziała tuląc mnie na przywitanie. - No to w sobotę bawimy się u ciebie na imprezie. Oh, już nie mogę się doczekać.
   - O taaaaak! Poszalejemy. Rodzicie dali mi pozwolenie na alkohol, więc zabawa będzie jeszcze lepsza. Do tego Andrew ma dodać jakiś lepszy towar - dodałam z entuzjazmem.
   - Cudownie! - Julita zapiszczała z radości.
   Naszą rozmowę przerwał mój wielki ból głowy. Na początku poczułam lekkie ukłucie, które z każdą sekundą stawało się coraz bardziej impulsywne. Coś zaczęło mi w środku pulsować. Nigdy nie czułam się tak strasznie. Osunęłam się na ziemię, dlatego że nie mogłam już utrzymać się na nogach. Miałam nadzieję, że chłód z podłogi załagodzi jakoś moje dolegliwości. Cały czas jednak byłam przytomna.
   Wiedziała, że mama miewa jakieś migreny oraz to, że mogę to "odziedziczyć", ale chyba ta jej choroba nie sprawiała, aż takiego bólu. Trzymałam się za głowę licząc na to, że ból szybko minie. Jednak tak się nie stawało. Przyjaciółka zaczęła na mnie spoglądać zaskoczona. W końcu postanowiła przykucnąć.
   - Co się dzieje? - zapytała.
   Podniosłam na nią swoje oczy łapiąc się ściany. Próbowałam podnieść się z ziemi, jednak moje starania poszły na marne. Moje cudowne czarne szpilki nie ułatwiały też tego zadania. Oczywiście tak jak na każdym miejscu wypadku zebrał się tłum gapiów wokół mnie. Jakby ci idioci nie widzieli nigdy leżącej na ziemi dziewczyny. To jest liceum, tutaj co chwilę ktoś mdleje, to z powodu bójki, czy jakiegoś stresu przed sprawdzianem. Może jakieś oglądanie mnie w tej pozycji sprawiało im satysfakcję. Jednak nie takie było teraz moje zmartwienie.
   Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Zamknęłam je w nadziei, że pomoże mi to uprawić wzrok. Zamiast tego ujrzałam błysk światła, a zaraz po tym złotą koronę i kolejny błysk, tron, błysk, tłum ludzi, błysk. Chciałam się bardziej skupić nad tymi obrazami, jednak kolejne ukłucie w głowie mi to uniemożliwiło. Czułam się jakby była to jakaś wizja, czy coś w tym stylu, a może to podświadomość płatała mi figle? Tylko dlaczego akurat takie coś w takim momencie? Miałam życzenie, aby ten dzień był niesamowity, ale nie o to mi chodziło.
    Moje rozmyślania przerwał głos przyjaciółki.
   - Fency! Fency! Twoje oczy! - krzyknęła Julita spoglądając na mnie.
   - Co z nimi? - zapytałam lekko dosłyszalnym głosem.
   - Są czerwone, zupełnie jak w tych filmach, które ostatnio oglądałyśmy.
   Moje serce zaczęło walić jak szalone. Co się ze mną dzieje? Czy to jakiś żart? Przecież ostatnio nic nie ćpałam. Byłam czysta. Musi być jakieś logiczne wytłumaczenie. Muszę się dowiedzieć, co ze mną jest, tylko najpierw niech ten cholerny ból głowy przejdzie.

Czeeeeść. No to napisałam prolog. Według mnie długość jest okej, treść też mi się podoba, ale najlepiej wy to skomentujecie. Liczę na pozytywne jak i negatywne opinie. Mogą pojawiać się błędy, no ale taka już jestem, ze mimo, że sprawdzam kilka razy i tak je pominę. Planuję dodać około dwudziestu kilku rozdziałów, może więcej. Wszystko zależy od zainteresowania. Zapraszam do czytania. :)