Wybór jednej drogi nie oznacza rezygnacji z innych,
ale chcieć przejść wszystkimi ścieżkami naraz, to nie pokonać żadnej.
- Paulo Coelho
- Teraz już wiesz wszystko o swoim pochodzeniu i rodzinie - powiedziała starsza kobieta dotykając lekko mojego ramienia.
Jej twarz była ciepła i uśmiechnięta. Widać było, że w jej myślach krążyło wiele zdarzeń sprzed lat. Może i jej opowieść była realna i coś w głębi duszy mówiło mi, że zdarzyło się to naprawdę, to jednak nie mogłam jej tak po prostu uwierzyć i rzucić się w ramionach. Miałam przecież swój własny, inny świat. Nie chciałam tego stracić.
W tym momencie przypomniałam sobie o rodzicach, a właściwie opiekunach, którzy przez tyle lat mnie wychowywali. Z pewnością nie wiedzieli o tym całym zamieszaniu. Zostałam im po prostu podrzucona, a oni przygarnęli mnie, mimo że nie byłam ich prawdziwą córką. Spełniali każde moje zachcianki, a ja tak im się odpłaciłam. Pierwszy raz w życiu zaczęłam się o nich martwić. Coś się ze mną działo, jednak nie mogłam tego określić. Chciałam się wydostać z tej krainy fantazji i wrócić do domu.
- Gdzie jest wyjście? - zapytałam po kilku minutach rozglądania się wokół.
Mimo, że stałam cały czas w tym samym miejscu, to nie mogłam dostrzec drzwi wyjściowych. Właściwie wiedziałam też, że jak wyjdę z budynku to dalej będę w tej dziwnej krainie, a nie w okolicy mojego domu. Liczyłam więc, że ktoś łaskawie mnie odeśle do mojego prawdziwego, realnego świata.
- Ależ panienko... - odezwał się Anthony, który nagle pojawił się za starszą panią. - Nie może panienka odejść - dodał zbliżając się do mnie.
Emmanuela jednak wyciągnęła w jego kierunku rękę jednocześnie na niego spoglądając.
- Zaprowadź ją do portalu - powiedziała uśmiechając się do mnie. - Niech sobie wszystko przemyśli.
- Ależ królowo - odezwał się posłaniec.
- To jest rozkaz - dodała kobieta.
Uśmiechnęłam się do chłopaka triumfalnie. Ten minął swoją królową nie zerkając na nią. Skierował swoje kroki do drzwi. Ja podążyłam tuż za nim. Po kilku krokach już znaleźliśmy się na zewnątrz zamku. Ponownie pojawił się przede mną duży ogród pełen kwiatów. Nie zwracałam jednak na niego tak wielkiej uwagi jak przedtem. Teraz tylko chciałam wrócić do domu. W końcu zatrzymaliśmy się.
Mój towarzysz machnął ręką i znów pojawiły się przede mną stare drzwi. Wystarczyło przez nie przejść, aby znaleźć się znowu w Nowym Jorku. Chwyciłam niepewnie klamkę rozglądając się dookoła. Nie byłam pewna, czy chcę wracać. Chciałam odkryć tajemnicę tego miejsca i jaka jest moja w nim rola. Jednak nie mogłam dać im za wygraną. Miałam być stanowcza. Tak więc otworzyłam drzwi. Pewnym krokiem przeszłam przez portal.
***
Znajdowałam się w ciemnym, ponurym zaułku. Z dala słyszałam dźwięk poruszających się pojazdów. Skierowałam swoje kroki w tę stronę, po to aby dostać się do głównej ulicy. Po kilku minutach znalazłam się na szarym chodniku. Przystanęłam na chwilę, aby przemyśleć to, co się przed chwilą stało. Przetarłam ręką oczy. Miałam nadzieję, że to był sen. Jednak to wszystko było strasznie realne. Skarciłam samą siebie w myślach. Wróciłam do normalnego świata i powinnam zajmować się problemami związanymi właśnie z nim.
Ponownie zaczęłam myśleć o moich ziemskich opiekunach. Właściwie to oni zajmowali się mną przez cały ten czas i to oni byli moimi rodzicami. Dzięki nim miałam gdzie spać, czy w co się ubrać. Gdyby nie oni nie miałabym tych wszystkich ciuchów od pierwszorzędnych marek. Nie chciałam tego stracić. W tym momencie podjęłam decyzję: musiałam wrócić do domu.
***
Po kilkunastu minutach znalazłam się przed wielkim, białym budynkiem. Na szczęście nie musiałam pokonywać zbyt długiej drogi. Nie zdążyłam się zbytnio oddalić. Wokoło znajdowały się małe jałowce. Miały one w przyszłości grać rolę płotu oddzielającego nas od wrednych sąsiadów, którzy co chwilę nas podglądali. Do domu prowadziła piaskowa ścieżka. Na jej krańcach ułożone były małe kamyki. Po prawej stronie znajdował się mały strumyk z ciemnobrązowym mostem. Woda była błękitna i czysta. Z łatwością można było się w niej przejrzeć. Nasz ogrodnik świetnie dbał o naszą roślinność. Wszystkie kwiaty były pozasadzane kolorystycznie, żywopłoty równo przycięte, a trawnik cudnie zielony. Właściwie był to jeden z naszych największych atutów. Mieliśmy najlepiej prezentujące się podwórko w okolicy.
Obok budynku znajdował się garaż. Zerknęłam w jego stronę. Jak zwykle był otwarty. Ojciec nigdy nie martwił się o to, że ktoś może nas okraść. Według niego kradzieże były wymysłem mediów. Oczywiście samochód znajdował się w środku. Oznaczało to, że moi rodzice są w domu, a przynajmniej jedno z nich.
Podeszłam do drzwi i lekko nacisnęłam klamkę. Miałam nadzieję, że uda mi się cichaczem wymknąć do swojego pokoju, tak aby nikt mnie nie zauważył. Gdy tylko przeszłam przez korytarz swoje kroki skierowałam ku schodom. Zerknęłam w stronę kuchni. Matka z ojcem siedzieli przy stole zawzięcie rozmawiali.
- Jak mogłaś do tego dopuścić - krzyczał ojciec. - Policja mówiła, że poszukiwania można rozpocząć dopiero za 24 godziny - dodał zniżając ton głosu.
- Nie wiedziałam, że tak zareaguje. Boże, oby była cała i zdrowa - powiedziała matka ściszonym głosem.
Postanowiłam to zignorować i weszłam na schody. Pech jednak chciał, że w tym samym momencie rodzicielka wyszła do korytarza. Od razu mnie spostrzegła. W jej oczach pojawiły się łzy. Modliłam się w duchu tylko o to, aby się nie rozpłakała. Zeszłam na dół stając na przeciwko niej. Po chwili spostrzegł nas ojciec, który od razu podniósł się od stołu.
- Fancy! Gdzieś ty była? - wybuchnął tuląc mnie na powitanie.
Nie odzywałam się. Miałam nadzieję, że dzięki temu odpuszczą i w końcu będę mogła iść do siebie. Ich reakcja jednak zaskoczyła mnie. Martwili się o mnie, a więc mnie kochali. Było to miłe, ponieważ prędzej wcale tego nie okazywali. Zawsze najważniejsza była praca, czy bankiety, na które zapraszali jakiś starych sztywniaków.
- Dobra, przepraszam - powiedziałam dla świętego spokoju.
- Dobrze się czujesz, nic ci nie jest? - zaczęli wypytywać rodzice.
Nie rozumieli oni chyba, że sama uciekłam, a nie zostałam porwana. Nie było mnie zaledwie z trzy godziny, a oni już wyobrażali sobie Bóg wie co.
- Jest okej, poważnie - powiedziałam.
Postanowiłam nie uczestniczyć dalej w tej rozmowie, dlatego odwróciłam się na pięcie ponownie stawiając nogi na schodach. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie zatrzyma i spokojnie będę mogła odpocząć od tych wszystkich emocji, które towarzyszyły mi dzisiejszego dnia. Jednak jak zwykle wszystko było nie po mojej myśli.
- Fancy... Porozmawiajmy o tym czego się dzisiaj dowiedziałaś - powiedział ojciec.
Spojrzałam na nich zaskoczona. Przestałam o tym dawno myśleć. Zaakceptowałam to, a teraz oni chcieli to wszystko wywlekać na wierzch. Widać jednak było, że bez tej rozmowy się nie obejdzie, dlatego też posłusznie weszłam do kuchni.
W pomieszczeniu było strasznie brudno. Naczynia nie zostały włożone do zmywarki, na podłodze walały się resztki jedzenia, A na stoliku stały dwa kubki i talerze. Nie mieliśmy sprzątaczki, ponieważ mama uważała, że sama sobie z tym poradzi. Uwielbiała sprzątać. Jednak dzisiaj jakoś jej to nie wyszło.
Usiadłam na jednym z krzeseł znajdujących się przy stole. Było to moje miejsce, które od zawsze zajmowałam. Jakoś tak przywiązałam się do niego i nie wyobrażałam sobie zjeść obiadu, czy kolacji na innym miejscu. Rodzice usadowili się tuż obok mnie. Nie miałam ochoty się odzywać. Miałam nadzieję, ze to oni będą się wypowiadać.
- Uhm.. - zaczęła matka spoglądając na stół. - Nie chciałam żebyś dowiedziała się w taki sposób. Tam u lekarza myślałam, że jest to dobra okazja. Liczyłam, że inaczej zareagujesz.. - przerwała.
Zerknęłam na ojca. Jednak ten cały czas zwracał uwagę tylko na swoją żonę. W końcu jednak się odezwał.
- Mamy nadzieję, że to zaakceptujesz i dalej będziemy rodziną - powiedział.
- Chciałabym się dowiedzieć jak to się stało, że tutaj jestem - odpowiedziałam spontanicznie ignorując ich wcześniejsze wypowiedzi.
Rodzice spojrzeli na siebie zaskoczeni. Chyba nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Pewnie myśleli, że zacznę na nich wrzeszczeć, że będę im grozić odejściem z domu, czy coś takiego. Sama się sobie dziwiłam, jednak chciałam znać wszystkie szczegóły tego wydarzenia.
- Tak więc.. - zaczęła kobieta. - Od 18 lat jesteśmy z twoim ojcem małżeństwem. Na początku było pięknie i cudownie. Jednak tak jak w każdej rodzinie nadchodzi czas żeby pomyśleć o dzieciach. Tak też stało się w naszym przypadku. Staraliśmy się, ale bez skutecznie. Poszłam do lekarza, aby sprawdzić co jest ze mną nie tak. Okazało się, że mogę mieć problemy z płodnością. Wtedy jeszcze nie byliśmy bogaci, tak więc nie było nas stać na leczenie. Dodatkowo nie mogliśmy adoptować dzieci, ponieważ według ośrodków adopcyjnych nie dalibyśmy sobie rady z takim obowiązkiem, a jeżeli nawet to cała procedura trwałaby kilka dobrych lat - przerwała, jednak po chwili mówiła dalej. - Pewnego dnia los się do nas uśmiechnął. Siedziałam w domu gotując obiad. Twój ojciec właśnie załatwiał sprawy związane z założeniem firmy. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam sprawdzić kto przyszedł i czego chce. Zamiast gościa znalazłam na wycieraczce koszyk, w którym znajdowałaś się ty. Dołączony był liścik. Pokażę ci go - powiedziała wychodząc z kuchni.
Siedziałam osłupiała skupiając się na każdym wypowiedzianym przez kobietę słowie. Próbowałam wszystko skleić w piękną całość. Może i zgadzało się to z opowieścią Emmanueli, ale nie oznaczało to jeszcze, że to ona mówiła prawdę. Po chwili rodzicielka wróciła z pożółkłą, zgiętą kartką papieru. Rozwinęłam ją powoli, tak aby nie uszkodzić ani kawałka. Po jej otworzeniu od razu zabrałam się do czytania.
"Powierzamy państwu Felicity. Liczymy, że w tym domu będzie bezpieczna i kochana. Jest ona naszym skarbem. Ważna dla wielu ludzi. Jest naszym zbawieniem. Proszę traktować ją jak własne dziecko. Za kilkanaście lat do nas wróci, a wtedy wszystko zostanie wam wynagrodzone."
Spoglądałam na list. Właściwie był zwykły, niepozorny. Mógł go napisać każdy, jednak te słowa, że jestem zbawieniem wywołały we mnie dreszcze i jeszcze to, że do nich wrócę. Nie rozumiałam nic z tego. Podniosłam głowę. Rodzice wpatrywali się we mnie licząc na jakąś odpowiedź.
- Muszę to wszystko przemyśleć - powiedziałam chwytając się za głowę.
Wyszłam z pomieszczenie i skierowałam swoje kroki ku górze. Nie miałam ochoty rozmawiać. Musiałam to wszystko sobie poukładać. Opiekunowie nie powinni mi się dziwić, przecież dzisiaj dowiedziałam się, że nie jestem ich córką. Miałam więc prawo na chwilę samotności.
Pokonałam czternaście schodów w parę sekund. Po chwili więc już znalazłam się w swoim zaciszu. Mój pokój był ogromny. Jego ściany od mojego dzieciństwa były różowe. Meble natomiast w odcieniu bieli. Na środku stało wielkie, miękkie łóżko, które uwielbiałam. Po prawej stronie znajdowało się okno z białą firanką. Na przeciwko natomiast biurko w tym samym kolorze co meble. Uwielbiałam to miejsce, bo w sumie tylko tutaj miałam trochę prywatności. Zanim ktoś tu wszedł obowiązkowo musiał zapukać. Inaczej spotkałoby tę osobę niezłe kazanie z mojej strony.
Gdy tylko przekroczyłam prób pomieszczenia od razu rzuciłam się na swoje łóżko. Nie miałam ochoty na jakieś zajęcie. Nawet nie włączyłam telefonu. Wiedziałam, że na pewno mam z milion wiadomości na temat tego co robię, czy czy nie chcę gdzieś wyjść. Tym bardziej, że były moje urodziny. Miałam wiec prawo nie odpisywać chociaż przez jeden dzień.
Moją głowę zaczęły dręczyć różnorodne pytania. Po chwili dopiero zorientowałam się, że dalej trzymam w ręce kartkę papieru. Przeczytałam ją jeszcze raz i położyłam na szafce znajdującej się przy łóżku. Zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że jestem jakąś księżniczką. Nie chciałam obejmować tronu i pokonywać jakiejś ciemności. To nie było dla mnie. Najdziwniejsze było jednak to, że te wszystkie wydarzenia trwały tylko jeden dzień. Ja po prostu czułam się jakbym siedziała w tym bagnie kilka tygodni. To było zbyt wiele niespodzianek jak na jeden dzień. Byłam wykończona.
Obok budynku znajdował się garaż. Zerknęłam w jego stronę. Jak zwykle był otwarty. Ojciec nigdy nie martwił się o to, że ktoś może nas okraść. Według niego kradzieże były wymysłem mediów. Oczywiście samochód znajdował się w środku. Oznaczało to, że moi rodzice są w domu, a przynajmniej jedno z nich.
Podeszłam do drzwi i lekko nacisnęłam klamkę. Miałam nadzieję, że uda mi się cichaczem wymknąć do swojego pokoju, tak aby nikt mnie nie zauważył. Gdy tylko przeszłam przez korytarz swoje kroki skierowałam ku schodom. Zerknęłam w stronę kuchni. Matka z ojcem siedzieli przy stole zawzięcie rozmawiali.
- Jak mogłaś do tego dopuścić - krzyczał ojciec. - Policja mówiła, że poszukiwania można rozpocząć dopiero za 24 godziny - dodał zniżając ton głosu.
- Nie wiedziałam, że tak zareaguje. Boże, oby była cała i zdrowa - powiedziała matka ściszonym głosem.
Postanowiłam to zignorować i weszłam na schody. Pech jednak chciał, że w tym samym momencie rodzicielka wyszła do korytarza. Od razu mnie spostrzegła. W jej oczach pojawiły się łzy. Modliłam się w duchu tylko o to, aby się nie rozpłakała. Zeszłam na dół stając na przeciwko niej. Po chwili spostrzegł nas ojciec, który od razu podniósł się od stołu.
- Fancy! Gdzieś ty była? - wybuchnął tuląc mnie na powitanie.
Nie odzywałam się. Miałam nadzieję, że dzięki temu odpuszczą i w końcu będę mogła iść do siebie. Ich reakcja jednak zaskoczyła mnie. Martwili się o mnie, a więc mnie kochali. Było to miłe, ponieważ prędzej wcale tego nie okazywali. Zawsze najważniejsza była praca, czy bankiety, na które zapraszali jakiś starych sztywniaków.
- Dobra, przepraszam - powiedziałam dla świętego spokoju.
- Dobrze się czujesz, nic ci nie jest? - zaczęli wypytywać rodzice.
Nie rozumieli oni chyba, że sama uciekłam, a nie zostałam porwana. Nie było mnie zaledwie z trzy godziny, a oni już wyobrażali sobie Bóg wie co.
- Jest okej, poważnie - powiedziałam.
Postanowiłam nie uczestniczyć dalej w tej rozmowie, dlatego odwróciłam się na pięcie ponownie stawiając nogi na schodach. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie zatrzyma i spokojnie będę mogła odpocząć od tych wszystkich emocji, które towarzyszyły mi dzisiejszego dnia. Jednak jak zwykle wszystko było nie po mojej myśli.
- Fancy... Porozmawiajmy o tym czego się dzisiaj dowiedziałaś - powiedział ojciec.
Spojrzałam na nich zaskoczona. Przestałam o tym dawno myśleć. Zaakceptowałam to, a teraz oni chcieli to wszystko wywlekać na wierzch. Widać jednak było, że bez tej rozmowy się nie obejdzie, dlatego też posłusznie weszłam do kuchni.
W pomieszczeniu było strasznie brudno. Naczynia nie zostały włożone do zmywarki, na podłodze walały się resztki jedzenia, A na stoliku stały dwa kubki i talerze. Nie mieliśmy sprzątaczki, ponieważ mama uważała, że sama sobie z tym poradzi. Uwielbiała sprzątać. Jednak dzisiaj jakoś jej to nie wyszło.
Usiadłam na jednym z krzeseł znajdujących się przy stole. Było to moje miejsce, które od zawsze zajmowałam. Jakoś tak przywiązałam się do niego i nie wyobrażałam sobie zjeść obiadu, czy kolacji na innym miejscu. Rodzice usadowili się tuż obok mnie. Nie miałam ochoty się odzywać. Miałam nadzieję, ze to oni będą się wypowiadać.
- Uhm.. - zaczęła matka spoglądając na stół. - Nie chciałam żebyś dowiedziała się w taki sposób. Tam u lekarza myślałam, że jest to dobra okazja. Liczyłam, że inaczej zareagujesz.. - przerwała.
Zerknęłam na ojca. Jednak ten cały czas zwracał uwagę tylko na swoją żonę. W końcu jednak się odezwał.
- Mamy nadzieję, że to zaakceptujesz i dalej będziemy rodziną - powiedział.
- Chciałabym się dowiedzieć jak to się stało, że tutaj jestem - odpowiedziałam spontanicznie ignorując ich wcześniejsze wypowiedzi.
Rodzice spojrzeli na siebie zaskoczeni. Chyba nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Pewnie myśleli, że zacznę na nich wrzeszczeć, że będę im grozić odejściem z domu, czy coś takiego. Sama się sobie dziwiłam, jednak chciałam znać wszystkie szczegóły tego wydarzenia.
- Tak więc.. - zaczęła kobieta. - Od 18 lat jesteśmy z twoim ojcem małżeństwem. Na początku było pięknie i cudownie. Jednak tak jak w każdej rodzinie nadchodzi czas żeby pomyśleć o dzieciach. Tak też stało się w naszym przypadku. Staraliśmy się, ale bez skutecznie. Poszłam do lekarza, aby sprawdzić co jest ze mną nie tak. Okazało się, że mogę mieć problemy z płodnością. Wtedy jeszcze nie byliśmy bogaci, tak więc nie było nas stać na leczenie. Dodatkowo nie mogliśmy adoptować dzieci, ponieważ według ośrodków adopcyjnych nie dalibyśmy sobie rady z takim obowiązkiem, a jeżeli nawet to cała procedura trwałaby kilka dobrych lat - przerwała, jednak po chwili mówiła dalej. - Pewnego dnia los się do nas uśmiechnął. Siedziałam w domu gotując obiad. Twój ojciec właśnie załatwiał sprawy związane z założeniem firmy. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam sprawdzić kto przyszedł i czego chce. Zamiast gościa znalazłam na wycieraczce koszyk, w którym znajdowałaś się ty. Dołączony był liścik. Pokażę ci go - powiedziała wychodząc z kuchni.
Siedziałam osłupiała skupiając się na każdym wypowiedzianym przez kobietę słowie. Próbowałam wszystko skleić w piękną całość. Może i zgadzało się to z opowieścią Emmanueli, ale nie oznaczało to jeszcze, że to ona mówiła prawdę. Po chwili rodzicielka wróciła z pożółkłą, zgiętą kartką papieru. Rozwinęłam ją powoli, tak aby nie uszkodzić ani kawałka. Po jej otworzeniu od razu zabrałam się do czytania.
"Powierzamy państwu Felicity. Liczymy, że w tym domu będzie bezpieczna i kochana. Jest ona naszym skarbem. Ważna dla wielu ludzi. Jest naszym zbawieniem. Proszę traktować ją jak własne dziecko. Za kilkanaście lat do nas wróci, a wtedy wszystko zostanie wam wynagrodzone."
Spoglądałam na list. Właściwie był zwykły, niepozorny. Mógł go napisać każdy, jednak te słowa, że jestem zbawieniem wywołały we mnie dreszcze i jeszcze to, że do nich wrócę. Nie rozumiałam nic z tego. Podniosłam głowę. Rodzice wpatrywali się we mnie licząc na jakąś odpowiedź.
- Muszę to wszystko przemyśleć - powiedziałam chwytając się za głowę.
Wyszłam z pomieszczenie i skierowałam swoje kroki ku górze. Nie miałam ochoty rozmawiać. Musiałam to wszystko sobie poukładać. Opiekunowie nie powinni mi się dziwić, przecież dzisiaj dowiedziałam się, że nie jestem ich córką. Miałam więc prawo na chwilę samotności.
Pokonałam czternaście schodów w parę sekund. Po chwili więc już znalazłam się w swoim zaciszu. Mój pokój był ogromny. Jego ściany od mojego dzieciństwa były różowe. Meble natomiast w odcieniu bieli. Na środku stało wielkie, miękkie łóżko, które uwielbiałam. Po prawej stronie znajdowało się okno z białą firanką. Na przeciwko natomiast biurko w tym samym kolorze co meble. Uwielbiałam to miejsce, bo w sumie tylko tutaj miałam trochę prywatności. Zanim ktoś tu wszedł obowiązkowo musiał zapukać. Inaczej spotkałoby tę osobę niezłe kazanie z mojej strony.
Gdy tylko przekroczyłam prób pomieszczenia od razu rzuciłam się na swoje łóżko. Nie miałam ochoty na jakieś zajęcie. Nawet nie włączyłam telefonu. Wiedziałam, że na pewno mam z milion wiadomości na temat tego co robię, czy czy nie chcę gdzieś wyjść. Tym bardziej, że były moje urodziny. Miałam wiec prawo nie odpisywać chociaż przez jeden dzień.
Moją głowę zaczęły dręczyć różnorodne pytania. Po chwili dopiero zorientowałam się, że dalej trzymam w ręce kartkę papieru. Przeczytałam ją jeszcze raz i położyłam na szafce znajdującej się przy łóżku. Zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że jestem jakąś księżniczką. Nie chciałam obejmować tronu i pokonywać jakiejś ciemności. To nie było dla mnie. Najdziwniejsze było jednak to, że te wszystkie wydarzenia trwały tylko jeden dzień. Ja po prostu czułam się jakbym siedziała w tym bagnie kilka tygodni. To było zbyt wiele niespodzianek jak na jeden dzień. Byłam wykończona.
***
Znajdowałam się w jakimś ciemnym miejscu. Nie wiedziałam co to było: czy może las, czy jakieś pomieszczenie. Nic nie widziałam. Nie wiedziałam też co za chwilę może się przydarzyć. Bałam się. Poczułam na skórze lekki powiew wiatru. Automatycznie zrobiło mi się zimno. Marzyłam tylko o tym aby się obudzić.
Nagle spostrzegłam jasne, białe światło znajdujące się w oddali przede mną. Mrugnęłam przecierając oczy, ponieważ zostały one oświetlone przez ten blask. Po chwili punkt zaczął się przybliżać. Kiedy w końcu znajdował się o połowę bliżej dostrzegłam osobę znajdującą się w tym świetle. Była to kobieta około trzydziesto-czterdziestoletnia. Włosy miała brązowe, oczy natomiast piwne. Jej cera była jasna i delikatna. Była bardzo piękna. Ubrana w jasnobłękitną, długą, zwiewną sukienkę. Z jej pleców wystawała para białych skrzydeł. Wyglądała jak anioł. To co przed sobą widziałam było nie do opisania. Czułam się magicznie. W końcu postać zatrzymała się przede mną rozjaśniając mrok. Spojrzała mi prosto w oczy uśmiechając się promiennie.
- Mamo - wyszeptałam zaskoczona swoimi własnymi słowami.
Złapałam się rękoma za usta. Nie znałam tej kobiety, a już nazywałam ją swoją matką. Jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że dobrze zrobiłam i że kobieta ta jest dla mnie bardzo bliska. Miałam ochotę ją przytulić.
- Moje kochanie - powiedziała nieznajoma. - Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Spojrzałam na nią niepewnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Postanowiłam milczeć tak jak z resztą w każdej skomplikowanej sytuacji. To milczenie zawsze wychodziło mi najlepiej. Długo nie musiałam czekać na reakcję mojej towarzyszki.
- Musisz wrócić do Królestwa - zaczęła. - Walcz o swoją rodzinę i naród.
- Jak to? - krzyknęłam. - Dlaczego? Przecież to nie moja sprawa - dodałam zakładając ręce na piersi.
- Jesteś wnuczką Emmanueli, a tym samym jej następczynią. Nie możesz jej teraz zawieść. Tylko ty możesz ich wszystkich uratować. Ja zawsze nad tobą czuwam i nie pozwolę, aby stało ci się coś złego.
- Przez te wszystkie lata miałam inną rodzinę. To nie fair, ze teraz muszę o nich walczyć, czy coś tam - powiedziałam.
- Może i nie zajmowali się tobą, ale zawsze byli przy tobie. Pamiętasz może tamtą staruszkę, która kibicowała ci na meczu koszykówki w 3 klasie, albo chłopaka, który obronił cię przed dziewczynami śmiejącymi się z twojego plecaka? To wszystko zasługa twojej prawdziwej rodziny.
Spojrzałam na ziemię odtwarzając wszystkie fakty w głowie. Faktycznie te zdarzenia były prawdziwe. Tylko co miałam teraz z tym zrobić. Z tymi wszystkimi wiadomościami. Podniosłam wzrok na kobietę w nadziei, że to właśnie od niej uzyskam odpowiedź. Jednak nie dostrzegłam ani jej, ani światła. Po prostu zniknęła.
Nagle spostrzegłam jasne, białe światło znajdujące się w oddali przede mną. Mrugnęłam przecierając oczy, ponieważ zostały one oświetlone przez ten blask. Po chwili punkt zaczął się przybliżać. Kiedy w końcu znajdował się o połowę bliżej dostrzegłam osobę znajdującą się w tym świetle. Była to kobieta około trzydziesto-czterdziestoletnia. Włosy miała brązowe, oczy natomiast piwne. Jej cera była jasna i delikatna. Była bardzo piękna. Ubrana w jasnobłękitną, długą, zwiewną sukienkę. Z jej pleców wystawała para białych skrzydeł. Wyglądała jak anioł. To co przed sobą widziałam było nie do opisania. Czułam się magicznie. W końcu postać zatrzymała się przede mną rozjaśniając mrok. Spojrzała mi prosto w oczy uśmiechając się promiennie.
- Mamo - wyszeptałam zaskoczona swoimi własnymi słowami.
Złapałam się rękoma za usta. Nie znałam tej kobiety, a już nazywałam ją swoją matką. Jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że dobrze zrobiłam i że kobieta ta jest dla mnie bardzo bliska. Miałam ochotę ją przytulić.
- Moje kochanie - powiedziała nieznajoma. - Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Spojrzałam na nią niepewnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Postanowiłam milczeć tak jak z resztą w każdej skomplikowanej sytuacji. To milczenie zawsze wychodziło mi najlepiej. Długo nie musiałam czekać na reakcję mojej towarzyszki.
- Musisz wrócić do Królestwa - zaczęła. - Walcz o swoją rodzinę i naród.
- Jak to? - krzyknęłam. - Dlaczego? Przecież to nie moja sprawa - dodałam zakładając ręce na piersi.
- Jesteś wnuczką Emmanueli, a tym samym jej następczynią. Nie możesz jej teraz zawieść. Tylko ty możesz ich wszystkich uratować. Ja zawsze nad tobą czuwam i nie pozwolę, aby stało ci się coś złego.
- Przez te wszystkie lata miałam inną rodzinę. To nie fair, ze teraz muszę o nich walczyć, czy coś tam - powiedziałam.
- Może i nie zajmowali się tobą, ale zawsze byli przy tobie. Pamiętasz może tamtą staruszkę, która kibicowała ci na meczu koszykówki w 3 klasie, albo chłopaka, który obronił cię przed dziewczynami śmiejącymi się z twojego plecaka? To wszystko zasługa twojej prawdziwej rodziny.
Spojrzałam na ziemię odtwarzając wszystkie fakty w głowie. Faktycznie te zdarzenia były prawdziwe. Tylko co miałam teraz z tym zrobić. Z tymi wszystkimi wiadomościami. Podniosłam wzrok na kobietę w nadziei, że to właśnie od niej uzyskam odpowiedź. Jednak nie dostrzegłam ani jej, ani światła. Po prostu zniknęła.
***
Obudziłam się zdyszana. Rozejrzałam się po pokoju niepewnie cały czas myśląc o wydarzeniach, które pojawiły się w moim śnie. Nie wiedziałam, czy mam w niego wierzyć. Jednak to wszystko było takie realne. Miałam nadzieję, że moja podświadomość mnie nie zawodzi i sama nie wymyśla tych historyjek. Chciałam dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego aż tak bardzo jestem potrzebna w tym Królestwie. Rozwiązanie było tylko jedno: musiałam wrócić do Elitrokii.
No to napisałam, trochę spontanicznie, ponieważ nie miałam w głowie ogólnego zarysu rozdziału. Wszystko wymyślałam na bieżąco. Mam nadzieję, ze nie zawiodłam i się podoba. Zapraszam do wyrażania opinii w komentarzach. Pozdrawiam! :*