poniedziałek, 8 grudnia 2014

CAPITULO 10 - CZAS NA DEZYCJE

Ludzie tęsknią za całkowitą odmianą,
a jednocześnie pragną, by wszystko pozostało takie jak dawniej.
- Paulo Coelho

    Podniosłam się powoli z łóżka, na którym właśnie leżałam. Starałam się oddychać głęboko, tak jak zazwyczaj robili to na filmach w jakiejś napiętej i strasznej sytuacji. Liczyłam jednak na to, że zaraz nie wyskoczy na mnie jakiś potwór, ani sama nie stanę się jakimś człowiekiem pająkiem, czy innym magicznym stworem. Moje życie podobno miało być teraz całkowicie zmarnowane, nawet śmierć miała być od tego lepsza, więc nie wiedziałam na co mam liczyć. Jak na razie wszystko było ze mną dobrze. Właściwie nie czułam się jak, jakbym przed chwilą została uratowana od śmierci, ani skazana na cierpienie. 
    Siedziałam i rozmyślałam nad tym wszystkim zadając sobie milion dziwnych pytań, na które nie znałam odpowiedzi. W końcu jednak usłyszałam głosy na zewnątrz, które stawały się coraz głośniejsze. Po chwili drzwi pomieszczenia, w którym się znajdowałam otworzyły się. Jednak nie stanęła w nich postać, na którą czekałam. Wydałam lekki dźwięk zawiedzenia. Chociaż nie chciałam się sama sobie przyznać, że liczyłam na przyjście innego bruneta. Podszedł do mnie nie kto inny, jak sam przywódca piekła - Fasthor. Od razu poczułam się przerażona. On po prostu taki był. Zimny, przerażający, bez uczuć. Idealnie go znałam, mimo że spędziłam tutaj kilka godzin. 
       - Witaj maleńka. Jak pierwsze wrażenia? - zapytał łapiąc mnie za podbródek.
     Ja automatycznie odwróciłam głowę. Jego dotyk był taki... lodowaty. Po prostu sprawiał niemiłe uczucie, którego nie miało się ochoty powtórnie doświadczyć. Chciałam jednak, żeby powiedział mi co się ze mną stało, albo będzie działo. W końcu to on wspomniał Jaredowi o tym dziwnym wyborze, który miał mnie uratować. Dlaczego miałabym mieć zmarnowane życie? Nie chciałam się tego dowiadywać na własnej skórze w przyszłości. Chciałam wiedzieć teraz, zanim było za późno. 
       - Widzę, że ktoś się tutaj nie wyspał. Nie przejmuj się. To nie jedyna taka sytuacja - po tych słowach uśmiechnął się zadziornie.
       - Która godzina? - zapytałam przestraszona.
      - Kochana za chwilę zacznie świtać. Lepiej połóż się spać - dodał, a potem opuścił pomieszczenie zostawiając mnie samą.
    Nie rozumiałam jego słów. Nie wiedziałam, czy chciał udawać, że jest miły, czy po prostu jego celem było przestraszenie mnie. Obstawiałam to drugie, jednak coraz mniej byłam co do niego pewna.
    Zauważyłam, że mężczyzna nie zamknął za sobą drzwi. Z pewnością zrobił to umyślnie. W końcu był władcą piekieł. Nic co robił nie było przypadkowe, no chyba że był jakimś głupcem, który nie zwraca uwagi na to co robi. Moja ciekawość przeważała jednak nad rozsądkiem. Bałam się, ale musiałam rozwikłać zagadkę na temat tego, co się ze mną stało. Tym bardziej, że była jeszcze noc, a ja nie mogłam spać. Czułam się, jakby to był środek słonecznego dnia.
     Wstałam z łóżka i podeszłam do wyjścia. Rozejrzałam się dookoła, żeby zobaczyć czy ktoś mnie nie obserwuję. Kiedy w końcu byłam pewna, że okolica jest pusta zaczęłam kierować się długim korytarzem. Było tutaj strasznie ciemno, ale mimo to wszystko widziałam. Po obu stronach otaczały mnie ściany pokryte jakimiś rysunkami. Zatrzymałam się na chwilę aby się im dokładnie przyjrzeć. Jeden przykuł moją uwagę. Po lewej stronie narysowany był księżyc, a po prawej słońce. Na środku stało jakieś stworzenie, które prawdopodobnie zmieniało się w jakiegoś potwora. Po wyrazie twarzy można było wywnioskować, że to coś okropnie cierpiało.
       Postanowiłam nie zwracać na to uwagi i dalej iść przed siebie. Gdzie szłam? Nie wiedziałam. Liczyłam jednak na to, że wkrótce znajdę odpowiedź. W pewnym momencie poczułam silne uderzenie. Przewróciłam się na ziemię. Gdy tylko się lekko otrząsnęłam spojrzałam w górę. Nade mną stał lekko zdziwiony Jared. W jego oczach widziałam przerażenie. Prawą ręką trzymał się za brzuch. Widocznie zderzyliśmy się i właśnie tamto miejsce najbardziej u niego ucierpiało.
        Chłopak wpatrywał się na mnie. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na jego pomoc we wstawaniu, dlatego sama podniosłam się z ziemi. Uśmiechnęłam się do niego, mając nadzieję, że to zmieni chociaż trochę jego dziwny wyraz twarzy. Po chwili jednak oprzytomniał i chciał mnie wyminąć, aby kontynuować swoja podróż. Jednak ja uniemożliwiłam mu to chwytając za nadgarstek. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. W końcu byłam od niego o wiele słabsza. Mógł mi się spokojnie wyrwać i odejść.  Jednak tego nie zrobił. Szarpnął się, jednak nie dało to określonego skutku. Spojrzałam na niego zaskoczona. Czyżbym była aż tak silna dzięki tym treningom u Emmanueli? Uśmiechnęłam się do mojego towarzysza i po chwili się odezwałam.
        - Teraz mi wszystko wyjaśnisz - powiedziałam.
        Jared zaczął udawać zaskoczonego. Zaczął mówić, że nie wie o co chodzi, że się śpieszy i mam go puścić. Ja jednak nie miałam zamiaru go słuchać.
       - Widziałam wszystko. Jak mnie naznaczyłeś swoją krwią - powiedziałam stanowczo. - Podobno zrujnowałeś mi życie. Należą mi się wyjaśnienia.
       Chłopak spojrzał na mnie. Wiedział, że z tego się nie wykręci. Będzie musiał wyjawić mi prawdę prędzej, czy później. To była jego sprawka.
       - Kochanie. Uratowałem ci tylko życie. Radź sobie sama - odpowiedział i z ogromną siłą wyrwał się z mojego uścisku. - Uważaj na słońce - dodał i odszedł.
       Patrzałam za nim jak odchodzi. Tupnęłam nogą w podłogę ze złości. Narażają mnie na takie coś, a potem nie chcą mówić prawdy. Musiałam się stąd wydostać. Wrócić do Emmanueli, a skoro nikt się mną nie martwił nie musiało być to jakimś wielkim problemem. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że nie pamiętałam drogi do drzwi. Jednak metodą prób i błędów na pewno ją znajdę.
        Szukając drogi powrotnej zaczęłam ponownie rozmyślać nad tym wszystkim co mnie tutaj spotkało. Nie rozumiałam pobudek Julity. Mówiła, że przekona mnie, ze tutaj jest bezpiecznie, że to Emmanuela jest zła. A tymczasem byłam w jakimś piekle z Fasthorem na karku i Jaredem, który z każdą chwilą stawał się coraz dziwniejszy. Raz ratował mi życie, a drugim razem zbywał zostawiając bez wyjaśnień. Widocznie moje życie nie było zmarnowane, ponieważ nie zmieniałam się w jakiegoś wampira, czy innego stwora, który często pojawiał się w filmach. To wszystko było pokręcone. Podobno miałam walczyć z tą całą ciemnością, jakoś nie potrafiłam sobie z nimi poradzić. Chciałam wrócić do domu, tego prawdziwego. Miałam gdzieś już to całe królestwo i Elitrokię. Chciałam wieść normalne życie. Nikt się mną nie kierował. Emmanuela wraz z Anthonym nawet nie pofatygowali się, żeby mnie uratować. Może i widziałam ich w śnie, ale nie wiedziałam czy to była jakakolwiek prawda. Nie miałam żadnej pewności. Z każdą chwilą mój gniew narastał.
           W końcu znalazłam to, czego szukałam. Przede mną stały wielkie drzwi. Miałam je otworzyć i się stąd wydostać. Chwyciłam za klamkę i w tym samym momencie usłyszałam za sobą głos mojej byłej przyjaciółki Julity.
          - Fency! Nie! Nie rób tego! - krzyknęła.
        Ja jednak nie miałam zamiaru jej słuchać. Tyle razy mnie oszukała, więc nie warto było jej ufać. Pewnie chciała zaprowadzić mnie do Fasthora i naskarżyć, że chciałam uciec. O nie. Nie będę taka łatwowierna.  Jednym zamachem otworzyłam masywne drzwi.
        Gdy tylko się otworzyły poczułam pieczenie na całym ciele. Coś mnie oślepiało. Próbowałam zakryć się rękami, jednak to nic nie dawało. Ból był nie do zniesienia. Czułam się, tak, jakbym za chwilę miała się całkowicie rozpuścić. Jak bałwan latem.  Nie wiedziałam co zrobić. Po chwili poczułam, że moja kontrola nad ciałem zanika. Przed oczami pojawiły się mroczki. Osunęłam się na ziemię, a potem pogrążyłam się w śnie.

***
        Znajdowałam się w jakimś dziwnym miejscu. Było to wielkie pomieszczenie, jednak puste i całe białe. Jego biel strasznie raziła mnie w oczy. Rozglądałam się dookoła, jednak nie widziałam nic innego poza tym cholernym kolorem. Wiedziałam, że to kolejny dziwny sen spowodowany zdarzeniem spod drzwi domu Fasthora. Jednak każdy z moich snów dawał odpowiedź na jakieś pytanie i powodował, że czułam się lepiej z tym wszystkim co mnie spotkało. No i w każdym z nich pojawiła się... moja mama.
        Kiedy tylko pomyślałam o najważniejszej dla mnie osóbce, kobieta pojawiła się tuż obok mnie po prostu znikąd. Gdy tylko ją ujrzałam uśmiechnęłam się. Tylko ona nigdy mnie nie oszukała. Była szczerza, kochająca, wspierająca. To właśnie dzięki niej miałam siłę tkwić w tym magicznym królestwie. Gdyby nie ona już dawno byłabym w swoim domu na ziemi.
       - Witaj kochanie - odezwała się.
      Objęła mnie ramieniem. Jednak tym razem nie poczułam tak mocno jej uścisku, jak wtedy kiedy umierałam. Jednak cieszyłam się mimo wszystko z jej obecności.
      - Co się dzieje? - zapytałam. - Może ty mi dasz odpowiedź.
      Spojrzałam na nią w nadziei, że poznam odpowiedzi na te wszystkie pytania. Liczyłam na to, że dowiem się jak ma się zmienić moje życie i dla czego będzie zmarnowane. Mama zerknęła na mnie nie przestając się uśmiechać. Wiedziałam, że nawet najgorsza prawda z jej ust będzie brzmiała dla mnie kojąco.
      - Jak pewnie wiesz... - zaczęła. - Miałaś umrzeć. Jared cię uratował. Naznaczył cię swoją krwią - dodała. - On, tak jak pozostali członkowie jego rodziny należą do ciemności. Tak samo płynie w ich żyłach jej krew.
      - Oh - jęknęłam, ponieważ wiedziałam co zaraz usłyszę.
      - Tak więc, dzięki temu rytuałowi ty stałaś się również córką ciemności.
      - I co teraz ze mną będzie? - zapytałam, a do oczu zaczęły napływać mi łzy.
     Że też zgodziłam się na to, żeby tutaj zostać. Spokojnie mogłam siedzieć na ziemi, a moje życie byłoby cały czas cudowne, a teraz jest jednym wielkim bagnem.
      - Rytuał się jeszcze nie ukończył. Na razie będziesz miała przejawy mocy ciemności. Noc będzie twoim panem, a dzień wrogiem. Dlatego słońce tak na ciebie zadziałało - dodała kobieta spokojnym głosem.
      - Ale kiedy rytuał się ukończy? - zapytałam.
      - Będziesz musiała zabić królową słońca, czyli Emmanuelę. Wtedy staniesz się jedną z nich - tym jednak razem kobieta zrobiła smutną minę. - Jeżeli nie zrobisz tego w przeciągu 72 godzin wtedy umrzesz i nic nie da rady cię uratować.
      Spojrzałam na matkę. Mimo wszystko byłam blisko Emmanueli. Nie mogłam jej zabijać. Jednak nie chciałam też umierać. Już wcześniej mogli mnie zostawić losowi zamiast powodować takiej szopki. Wszystko to było skomplikowane. Nie chciałam tak żyć. Chciałam żeby to wszystko się cofnęło. Chciałam mieć imprezę urodzinową, moje porsche, moich przyjaciół... Nie miałam pojęcia co robić. Cokolwiek bym zrobiła i tak nie dałoby określonego skutku. Wolałam umrzeć, niż żyć z morderstwem na sumieniu. Więc zostało mi tylko jedno - śmierć.

Cześć. Rozdział króciutki, dlatego że nie chciałam zbytnio się rozpisywać, ponieważ wtedy rozdział zająłby zbyt wiele miejsca, a czytanie dla was byłoby jeszcze gorszą męczarnią. :) Mam nadzieję, że się podoba. Chociaż mnie w pełni nie zadowala. Miałam inną wizję w mojej głowie, jednak słowa nie opisują tego tak świetnie. Przy okazji zapraszam was na mój drugi blog -> TUTAJ

8 komentarzy:

  1. Rozdział genialny. Coś mi się wydaje że to nie będzie takie proste i że znajdzie się jakieś rozwiązanie które będzie szczęśliwe. Ile planujesz rozdziałów? Wolę się przygotować. ;))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Rozdziałów planuję ponad 20, a nawet więcej jeżeli uda mi się pociągnąć fabułę. :)

      Usuń
  2. Ooo... ale się poplątało. Jared mnie intryguje. Teraz już widzę, po co ratował życie na Fency. Ciekawi mnie jak to rozwiążesz, bo chyba nie zabijesz głównej bohaterki, co? Nie mam pojęcia, co tam planujesz, dlatego czekam na rozwój wydarzeń ;)
    Pozdrawiam,
    Sparks ;*
    PS Na Twojego drugiego bloga oczywiście wpadnę, ale za kilka dni, bo koniec semestru to w szkole dość gorący okres ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam już pomysł co będzie dalej.. Może i uśmiercę Fency, albo i nie uśmiercę. Wszystko w kolejnych rozdziałach. Do których czytania zachęcam.

      Usuń
  3. O Jezu, nie wierzę. Kiedy usłyszałam o tym słońcu byłam na stówę pewna, że zrobisz z Fance wampira. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że to na ciebie zbyt szablonowe. To co się teraz okazało. Spadłam z krzesła z wrażenia. Fancy ma zabić Emmanuelę? To niemożliwe. O mój słodki Jezu, dodawaj następny!
    Pozdrawiam,
    Priori :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Lubię używać własnej wyobraźni do kreowania nowych istot magicznych :) Chcę być oryginalna, jak najbardziej jest to możliwe. :P

      Usuń
  4. Hej. Dopiero zaczęłam czytać twoje opowiadanie i powiem ci że nawet mi się podoba.
    Czekam na następny.
    Pozdrawiam i życzę dalszego rozwijania talentu pisarskiego <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zyskałam nową czytelniczkę. Dziękuję za miły komentarz :*

      Usuń

Jeżeli czytasz zostaw po sobie miły ślad.