To jest prawdziwa przyjaźń -
- osłaniać innych nawet kosztem siebie.
- Stefan Wyszyński
Obudziłam się w łóżku, które było nawet wygodne. Znajdowała się na ni świeża, biała pościel, która dodawała miękkości. Po prawej stroni stała szafka, a po drugiej znajdowało się okno. Pomieszczenie nie było szare. Kolor miał odcień brązu. Nie było tutaj żadnych spartańskich warunków, tak jak przedtem. Nawet było całkiem przytulnie. Oczywiście sporo jeszcze można byłoz mienić. Na przykład dodać więcej mebli.
Rozejrzałam się. Tuż obok mnie siedziała i czuwała Julita. Oprócz niej w pokoju gościł Jared. Co całkiem mnie zaskoczyło. Moja była przyjaciółka głaskała mnie po czole cały czas patrząc na moją twarz. Chłopak natomiast stał tuż przy drzwiach i w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, co wydawało się bardzo dziwne. A więc z ucieczki nici. Nie udało mi się. A teraz z pewnością będą mnie jeszcze bardziej pilnować, więc zostanę tu przez dłuższy czas. Super.
Chwyciłam się za głowę, ponieważ czułam w niej okropne pulsowanie. Miałam nadzieję, że jakoś dłońmi je zatrzymam, ale oczywiście na nic się to zdało. Towarzysząca mi brunetka od razu się ruszyła. Spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Cześć. Jak się czujesz? - odezwała się dobrze mi znanym śpiewnym głosem.
- Uhm... Okej - wyjąkałam lekko zaskoczona jej zainteresowaniem.
Próbowałam w głowie przypomnieć sobie co właściwie się wydarzyło i jak tutaj się znalazłam. Pamiętałam promienie słońca, które zaczęły mnie palić podczas próby ucieczki i głośny krzyk Julity. Potem przywołałam w pamięci rozmowę z matką. Wiedziałam dokładnie co się stało, ale nie chciałam w to wierzyć. Należałam do ciemności i miałam umrzeć. Jedynym ratunkiem było zabicie Emmanueli, co było nie do uwierzenia. Dlaczego akurat ona miała umrzeć? Przecież to jakieś pogmatwane i nie trzymało się całości. Spojrzałam na Jareda. To właśnie przez niego to wszystko się stało. Mógł mi dać umrzeć kiedy los tego chciał, a nie ratować i skazywać na takie coś. Teraz w mojej głowie mieszały się straszne myśli. W końcu chciałam żyć. Mogłam być do wszystkiego zdolna pod wpływem impulsu, jednak wiedziałam, że w końcu i tak dopadną mnie wyrzuty sumienia. A wtedy moje życie stanie się istnym piekłem.
- Nienawidzę cię - krzyknęłam w stronę chłopaka. - To wszystko przez ciebie! - dodałam.
Czułam, że złość coraz bardziej we mnie rośnie. Musiałam to z siebie wyrzucić, inaczej eksplodowałoby to w jakimś niewłaściwym momencie. Brunet spojrzał na mnie lekko zaskoczony, jednak po chwili odwrócił wzrok. Może nie spodziewał się tego, że wybuchnę, ale powinien wiedzieć, że go nienawidzę. Przynajmniej nie ukrywałam przed nim prawdy, tak jak on przede mną. Nie mogłam w to uwierzyć, że gdy pierwszy raz go zobaczyłam spodobał mi się. Teraz wydawał mi się wstrętny. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego tutaj był? Przecież mógł odwrócić się na pięcie i wyjść. Ale jednak stał w tym pomieszczeniu i słuchał mojego wielkiego wrzasku. Może dostał nakaz od Fasthora, aby mnie pilnować, czy coś w tym stylu. Ale przecież była tu Julita, a skoro należała do nich to nie potrzeba było kolejnych strażników. Musiałam wykorzystać tę okazję. Może w końcu zlituje się nade mną i da mi odpowiedź na nurtujące mnie pytania.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że umrę? Dlaczego nie wyjaśniłeś warunku, dzięki któremu mam żyć? - powiedziałam trochę spokojniej. - Dlaczego w ogóle mnie ratowałeś?
Poczułam, że po policzku spływa mi łza. Szybko ją obtarłam, tak aby nikt jej nie zauważył. Nie chciałam pokazywać, że jestem słaba. Mogli to przecież wykorzystać. Musiałam być silna. Spojrzałam na Julitę. Jej wyraz twarzy jednak był cały czas taki sam. Widać było, że nie jest zaskoczona moim zachowaniem, a wręcz przeciwnie spodziewała się mojego wybuchu złości. Chociaż ona.
Podparłam się na łokciach próbując się podnieść. Po kilku sekundach męczących starań w końcu się to udało. Julita otworzyła buzię nabierając powietrza, tak jakby chciała coś powiedzieć. Po chwili jednak się poddała. Zerknęłam na nią. Nadal byłam na nią zła, za to co zrobiła. Właściwie przez nią jestem jakimś dziwnym stworzeniem. To ona sprawiła, ze zaczęłam wątpić w moją babcię i jej prawdziwość, niewinność. To ona mnie tu przyprowadziła, żeby mnie przekonać do tego jaka jest prawda. Faktycznie, przekonałam się. Jednak wyraz jej twarzy sprawiał, że chciałam ją przytulić i pocieszyć. Jej oczy wyrażały ogromny smutek. Były lekko podpuchnięte, jakby od płaczu. Pierwszy raz widziałam ją bez makijażu. Coś musiało sprawić, że tak się zachowywała. Wydawało mi się, że ją znam. W końcu te kilka lat razem w przyjaźni sporo dla mnie znaczyły. Nigdy nic między nami nie stanęło, a teraz..
- Nie wiedziałam... - zaczęła moja towarzyszka. - Nie wiedziałam, ze tak wyjdzie. - dodała po chwili spuszczając wzrok.
Nie odezwałam się. Nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć. Nie wiedziałam, czy mogę jej ufać. W końcu po tym co zrobiła, nie było to łatwe zadanie.
- Powiedzieli mi, że odzyskam dziadka jeżeli cię tutaj sprowadzę - odezwała się znowu. - Że znowu zacznie żyć. A ciebie zmienili w jednego z tych potworów. Tak jak i mnie - spojrzała mi prosto w oczy. - To ja go zabiłam... Chciałam żyć. Ale obiecali, ze go mi wrócą! - teraz jej słowa przerodziły się w krzyk, któremu towarzyszyło łkanie.
Objęłam ją niepewnie. Po chwili jednak ona odwzajemniła mój uścisk. Czułam, że po moich policzkach spływa coraz więcej łez. Nie wiedziałam, czy to z mojego losu, czy z powodu historii przyjaciółki. Wiedziałam, że mówiła ona szczerze. Byłam tego stu procentowo pewna.
- Co teraz będzie? - odezwałam się w końcu uwalniając się z uścisku.
- Wiesz co musisz zrobić. Nie ma innego wyjścia - tym razem odezwał się Jared.
Obie spojrzałyśmy w jego kierunku. Zupełnie napomniałam, ze cały czas tu stoi.
- Co? - odpowiedziałam nie rozumiejąc tonu jego głosu.
- Dobrze wiesz. Nie wiem dlaczego miałem wyrzuty sumienia. W końcu nie powinienem ich mieć, dlatego powodzenia - dodał i wyszedł.
Wymieniłyśmy z Julitą znaczące spojrzenia. Nie rozumiałam jego zachowania. To wszystko było pogmatwane. Milczałyśmy oby dwie, nie wiedząc co powiedzieć.
Nagle usłyszałyśmy głośne wrzaski, stukot i innego podobnego rodzaju dźwięki. Obie wstałyśmy przestraszone, ponieważ głosy stawały się coraz głośniejsze, co musiało oznaczać, że chodzi o nas. Automatycznie chwyciłyśmy się za ręce. Moje serce waliło, jak oszalałe, a oddech zaczął zamierać. Nie myślałam już o bólu i zmęczeniu. Wiedziałam, że dzieje się coś złego.
Po kilku męczących minutach do pomieszczenia wbiegł Anthony. Spojrzałam na niego oszołomiona. Chłopak był cały spocony i dlatego też czuć było od niego nie miły zapach. Ubrania były poniszczone, w niektórych miejscach lekko podarte. Wory pod oczami świadczyły, że sporo nie spał. Chwycił mnie za rękę, wyrywając z uścisku Julity. Rzucił do niej gniewne spojrzenie,a po chwili swój wzrok przeniósł na mnie.
- Musimy się stąd wydostać - powiedział i zaczął ciągnąć mnie do wyjścia.
- Ale słońce... Nie dam rady - dodałam pośpiesznie.
Chłopak zatrzymał się. Na jego twarzy pojawiło się o wiele więcej zmarszczek. Chyba nie spodziewał się tego. Ucieczka w tym wypadku była o wiele za trudna.
- Należysz do nich... - powiedział w końcu unikając mojego wzroku.
Po chwili Julita podeszła do nas i wręczyła mi naszyjnik, który przed chwilą jeszcze miała na sobie.
- Masz. On cię ochroni - powiedziała.
Zaskoczyła mnie swoimi słowami. Widać było, że jej historia była prawdziwa i na prawdę nie chciała mnie skrzywdzić. Walczyła dla swojej rodziny.
- Ale co z tobą? - zapytałam.
- Poradzę sobie. Mnie tutaj jeszcze dobrze traktują. Po twoim wybryku, na pewno nie miałabyś życia.
Brunetka przytuliła mnie jednocześnie posyłają Anthony'emu znaczące spojrzenie. On również zerknął na nią zdziwiony, ale nic nie powiedział. Pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia. Zdążyłam jeszcze powiedzieć 'dziękuję', w stronę przyjaciółki, potem zniknęła mi z oczu.
Biegłam za moim towarzyszem, ponieważ tempo jego chodu było zdecydowanie dla mnie za szybkie. Długi korytarz ciągnął się w nieskończoność. W końcu skręciliśmy w jedno z rozwidleń. Nie znałam tego miejsca. W końcu mieliśmy kierować się do wyjścia, a ta droga zdecydowanie nie prowadziła w tamtą stronę. Poza tym byłam zaskoczona tym, że brunet tak dobrze zna budynek i te wszystkie "uliczki". Chłopak jakby widząc moje zakłopotanie odezwał się.
-Wyjdziemy tylnym wyjściem. Tam czeka na nas królowa - dodał.
Nie odzywałam się, nie protestowałam. Po prostu szłam. Chciałam jak najszybciej opuścić to koszmarne miejsce, które przyprawiało mnie o dreszcze. W końcu nie spotkało mnie tutaj nic dobrego.
Po kilku setkach męczących kroków w końcu doszliśmy do małych, drewnianych drzwi. Wyglądało to, jak wyjście dla służby, czy coś w tym rodzaju. Aby się wydostać musieliśmy się schylić. Ponieważ górna granica sięgała na wysokość mojej szyi.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz od razu spostrzegłam Emmanuelę oraz coś auto podobnego. Może i był to samochód, jednak tak stary i tak fikuśny, że nie byłam właściwie tego taka pewna. Królowa przytuliła mnie od razu i wpakowała do pojazdu. Anthony usiadł za kierownicą i ruszyliśmy. Może i zostałam uratowana, jednak to nie było koniec mojej przygody, a zaledwie początek...
Cześć wszystkim. :) Ostatnie zdanie dokładnie ilustruje postęp opowiadania. To w końcu jest zaledwie początek. Miałam mały zanik weny, ale w końcu mnie oświeciło. Nie jestem dumna z tych moim wypocin. Po prostu coś słabo mi poszło, może to przez to, że w mojej głowie cały czas krążą myśli na temat świąt. :) Post pojawi się raczej już w nowym roku. Chyba że zdążę napisać coś wcześniej.
Tak więc życzę wam wesołych, pogodnych, zdrowych, spędzonych w gronie rodzinnym świąt. Dodatkowo życzę mega sylwestra i szczęśliwego nowego roku! <3
Zapraszam do komentowania rozdziału i z góry dziękuję za wszystkie wpisy :*
Rozejrzałam się. Tuż obok mnie siedziała i czuwała Julita. Oprócz niej w pokoju gościł Jared. Co całkiem mnie zaskoczyło. Moja była przyjaciółka głaskała mnie po czole cały czas patrząc na moją twarz. Chłopak natomiast stał tuż przy drzwiach i w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, co wydawało się bardzo dziwne. A więc z ucieczki nici. Nie udało mi się. A teraz z pewnością będą mnie jeszcze bardziej pilnować, więc zostanę tu przez dłuższy czas. Super.
Chwyciłam się za głowę, ponieważ czułam w niej okropne pulsowanie. Miałam nadzieję, że jakoś dłońmi je zatrzymam, ale oczywiście na nic się to zdało. Towarzysząca mi brunetka od razu się ruszyła. Spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Cześć. Jak się czujesz? - odezwała się dobrze mi znanym śpiewnym głosem.
- Uhm... Okej - wyjąkałam lekko zaskoczona jej zainteresowaniem.
Próbowałam w głowie przypomnieć sobie co właściwie się wydarzyło i jak tutaj się znalazłam. Pamiętałam promienie słońca, które zaczęły mnie palić podczas próby ucieczki i głośny krzyk Julity. Potem przywołałam w pamięci rozmowę z matką. Wiedziałam dokładnie co się stało, ale nie chciałam w to wierzyć. Należałam do ciemności i miałam umrzeć. Jedynym ratunkiem było zabicie Emmanueli, co było nie do uwierzenia. Dlaczego akurat ona miała umrzeć? Przecież to jakieś pogmatwane i nie trzymało się całości. Spojrzałam na Jareda. To właśnie przez niego to wszystko się stało. Mógł mi dać umrzeć kiedy los tego chciał, a nie ratować i skazywać na takie coś. Teraz w mojej głowie mieszały się straszne myśli. W końcu chciałam żyć. Mogłam być do wszystkiego zdolna pod wpływem impulsu, jednak wiedziałam, że w końcu i tak dopadną mnie wyrzuty sumienia. A wtedy moje życie stanie się istnym piekłem.
- Nienawidzę cię - krzyknęłam w stronę chłopaka. - To wszystko przez ciebie! - dodałam.
Czułam, że złość coraz bardziej we mnie rośnie. Musiałam to z siebie wyrzucić, inaczej eksplodowałoby to w jakimś niewłaściwym momencie. Brunet spojrzał na mnie lekko zaskoczony, jednak po chwili odwrócił wzrok. Może nie spodziewał się tego, że wybuchnę, ale powinien wiedzieć, że go nienawidzę. Przynajmniej nie ukrywałam przed nim prawdy, tak jak on przede mną. Nie mogłam w to uwierzyć, że gdy pierwszy raz go zobaczyłam spodobał mi się. Teraz wydawał mi się wstrętny. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego tutaj był? Przecież mógł odwrócić się na pięcie i wyjść. Ale jednak stał w tym pomieszczeniu i słuchał mojego wielkiego wrzasku. Może dostał nakaz od Fasthora, aby mnie pilnować, czy coś w tym stylu. Ale przecież była tu Julita, a skoro należała do nich to nie potrzeba było kolejnych strażników. Musiałam wykorzystać tę okazję. Może w końcu zlituje się nade mną i da mi odpowiedź na nurtujące mnie pytania.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że umrę? Dlaczego nie wyjaśniłeś warunku, dzięki któremu mam żyć? - powiedziałam trochę spokojniej. - Dlaczego w ogóle mnie ratowałeś?
Poczułam, że po policzku spływa mi łza. Szybko ją obtarłam, tak aby nikt jej nie zauważył. Nie chciałam pokazywać, że jestem słaba. Mogli to przecież wykorzystać. Musiałam być silna. Spojrzałam na Julitę. Jej wyraz twarzy jednak był cały czas taki sam. Widać było, że nie jest zaskoczona moim zachowaniem, a wręcz przeciwnie spodziewała się mojego wybuchu złości. Chociaż ona.
Podparłam się na łokciach próbując się podnieść. Po kilku sekundach męczących starań w końcu się to udało. Julita otworzyła buzię nabierając powietrza, tak jakby chciała coś powiedzieć. Po chwili jednak się poddała. Zerknęłam na nią. Nadal byłam na nią zła, za to co zrobiła. Właściwie przez nią jestem jakimś dziwnym stworzeniem. To ona sprawiła, ze zaczęłam wątpić w moją babcię i jej prawdziwość, niewinność. To ona mnie tu przyprowadziła, żeby mnie przekonać do tego jaka jest prawda. Faktycznie, przekonałam się. Jednak wyraz jej twarzy sprawiał, że chciałam ją przytulić i pocieszyć. Jej oczy wyrażały ogromny smutek. Były lekko podpuchnięte, jakby od płaczu. Pierwszy raz widziałam ją bez makijażu. Coś musiało sprawić, że tak się zachowywała. Wydawało mi się, że ją znam. W końcu te kilka lat razem w przyjaźni sporo dla mnie znaczyły. Nigdy nic między nami nie stanęło, a teraz..
- Nie wiedziałam... - zaczęła moja towarzyszka. - Nie wiedziałam, ze tak wyjdzie. - dodała po chwili spuszczając wzrok.
Nie odezwałam się. Nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć. Nie wiedziałam, czy mogę jej ufać. W końcu po tym co zrobiła, nie było to łatwe zadanie.
- Powiedzieli mi, że odzyskam dziadka jeżeli cię tutaj sprowadzę - odezwała się znowu. - Że znowu zacznie żyć. A ciebie zmienili w jednego z tych potworów. Tak jak i mnie - spojrzała mi prosto w oczy. - To ja go zabiłam... Chciałam żyć. Ale obiecali, ze go mi wrócą! - teraz jej słowa przerodziły się w krzyk, któremu towarzyszyło łkanie.
Objęłam ją niepewnie. Po chwili jednak ona odwzajemniła mój uścisk. Czułam, że po moich policzkach spływa coraz więcej łez. Nie wiedziałam, czy to z mojego losu, czy z powodu historii przyjaciółki. Wiedziałam, że mówiła ona szczerze. Byłam tego stu procentowo pewna.
- Co teraz będzie? - odezwałam się w końcu uwalniając się z uścisku.
- Wiesz co musisz zrobić. Nie ma innego wyjścia - tym razem odezwał się Jared.
Obie spojrzałyśmy w jego kierunku. Zupełnie napomniałam, ze cały czas tu stoi.
- Co? - odpowiedziałam nie rozumiejąc tonu jego głosu.
- Dobrze wiesz. Nie wiem dlaczego miałem wyrzuty sumienia. W końcu nie powinienem ich mieć, dlatego powodzenia - dodał i wyszedł.
Wymieniłyśmy z Julitą znaczące spojrzenia. Nie rozumiałam jego zachowania. To wszystko było pogmatwane. Milczałyśmy oby dwie, nie wiedząc co powiedzieć.
Nagle usłyszałyśmy głośne wrzaski, stukot i innego podobnego rodzaju dźwięki. Obie wstałyśmy przestraszone, ponieważ głosy stawały się coraz głośniejsze, co musiało oznaczać, że chodzi o nas. Automatycznie chwyciłyśmy się za ręce. Moje serce waliło, jak oszalałe, a oddech zaczął zamierać. Nie myślałam już o bólu i zmęczeniu. Wiedziałam, że dzieje się coś złego.
Po kilku męczących minutach do pomieszczenia wbiegł Anthony. Spojrzałam na niego oszołomiona. Chłopak był cały spocony i dlatego też czuć było od niego nie miły zapach. Ubrania były poniszczone, w niektórych miejscach lekko podarte. Wory pod oczami świadczyły, że sporo nie spał. Chwycił mnie za rękę, wyrywając z uścisku Julity. Rzucił do niej gniewne spojrzenie,a po chwili swój wzrok przeniósł na mnie.
- Musimy się stąd wydostać - powiedział i zaczął ciągnąć mnie do wyjścia.
- Ale słońce... Nie dam rady - dodałam pośpiesznie.
Chłopak zatrzymał się. Na jego twarzy pojawiło się o wiele więcej zmarszczek. Chyba nie spodziewał się tego. Ucieczka w tym wypadku była o wiele za trudna.
- Należysz do nich... - powiedział w końcu unikając mojego wzroku.
Po chwili Julita podeszła do nas i wręczyła mi naszyjnik, który przed chwilą jeszcze miała na sobie.
- Masz. On cię ochroni - powiedziała.
Zaskoczyła mnie swoimi słowami. Widać było, że jej historia była prawdziwa i na prawdę nie chciała mnie skrzywdzić. Walczyła dla swojej rodziny.
- Ale co z tobą? - zapytałam.
- Poradzę sobie. Mnie tutaj jeszcze dobrze traktują. Po twoim wybryku, na pewno nie miałabyś życia.
Brunetka przytuliła mnie jednocześnie posyłają Anthony'emu znaczące spojrzenie. On również zerknął na nią zdziwiony, ale nic nie powiedział. Pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia. Zdążyłam jeszcze powiedzieć 'dziękuję', w stronę przyjaciółki, potem zniknęła mi z oczu.
Biegłam za moim towarzyszem, ponieważ tempo jego chodu było zdecydowanie dla mnie za szybkie. Długi korytarz ciągnął się w nieskończoność. W końcu skręciliśmy w jedno z rozwidleń. Nie znałam tego miejsca. W końcu mieliśmy kierować się do wyjścia, a ta droga zdecydowanie nie prowadziła w tamtą stronę. Poza tym byłam zaskoczona tym, że brunet tak dobrze zna budynek i te wszystkie "uliczki". Chłopak jakby widząc moje zakłopotanie odezwał się.
-Wyjdziemy tylnym wyjściem. Tam czeka na nas królowa - dodał.
Nie odzywałam się, nie protestowałam. Po prostu szłam. Chciałam jak najszybciej opuścić to koszmarne miejsce, które przyprawiało mnie o dreszcze. W końcu nie spotkało mnie tutaj nic dobrego.
Po kilku setkach męczących kroków w końcu doszliśmy do małych, drewnianych drzwi. Wyglądało to, jak wyjście dla służby, czy coś w tym rodzaju. Aby się wydostać musieliśmy się schylić. Ponieważ górna granica sięgała na wysokość mojej szyi.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz od razu spostrzegłam Emmanuelę oraz coś auto podobnego. Może i był to samochód, jednak tak stary i tak fikuśny, że nie byłam właściwie tego taka pewna. Królowa przytuliła mnie od razu i wpakowała do pojazdu. Anthony usiadł za kierownicą i ruszyliśmy. Może i zostałam uratowana, jednak to nie było koniec mojej przygody, a zaledwie początek...
Cześć wszystkim. :) Ostatnie zdanie dokładnie ilustruje postęp opowiadania. To w końcu jest zaledwie początek. Miałam mały zanik weny, ale w końcu mnie oświeciło. Nie jestem dumna z tych moim wypocin. Po prostu coś słabo mi poszło, może to przez to, że w mojej głowie cały czas krążą myśli na temat świąt. :) Post pojawi się raczej już w nowym roku. Chyba że zdążę napisać coś wcześniej.
Tak więc życzę wam wesołych, pogodnych, zdrowych, spędzonych w gronie rodzinnym świąt. Dodatkowo życzę mega sylwestra i szczęśliwego nowego roku! <3
Zapraszam do komentowania rozdziału i z góry dziękuję za wszystkie wpisy :*