"Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego,
że wierzy w nie więcej osób."
- Oscar Wilde
Kobieta zawsze była przewrażliwiona na moim punkcie, dlatego moje tłumaczenia na temat tego, że wszystko ze mną w porządku nie dały upragnionego rezultatu. Nawet z małym kaszelkiem odwiedzaliśmy doktora Ardmera. Tak więc z moimi ciekawymi dolegliwościami musiałam odwiedzić lekarza, mimo że teraz już wszystko było ze mną w porządku i czułam się świetnie. Miałam nadzieję, że może on przemówi jej do rozsądku. Jedynym plusem tej całej sytuacji było to, że ominął mnie cały dzień zajęć lekcyjnych.
Weszłyśmy do wielkiego budynku, w którym roiło się od ludzi w białych kitlach oraz pacjentów w szlafrokach. Ściany były jasno niebieskie, a na ziemi znajdowały się kafelki w podobnym odcieniu. Wokół panował zapach czystości. Od zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Nie rozumiałam jak ci wszyscy pracownicy mogli tu wytrzymać po osiem godzin na dobę. Podeszłyśmy do recepcji, aby się zarejestrować. Po załatwieniu tej sprawy udałyśmy się na poczekalnię, na której roiło się od zchorowanych ludzi.
Przystanęłyśmy przed gabinetem lekarza. Jego drzwi były znane mi praktycznie od zawsze. To właśnie tutaj byłam przyprowadzana z najróżniejszymi dolegliwościami. Po jakiś dwudziestu minutach z pomieszczenia wyszła starsza kobieta z chusteczką higieniczną przy nosie, a następnie lekarz, który wypowiedział moje nazwisko.
Posłusznie weszłam do środka i usadowiłam się na jednym z trzech krzeseł znajdujących się przy biurku. Ogólnie gabinet nie był zbyt wielki. Znajdowało się w nim tylko wcześniej wspomniane biurko, kozetka, szafka z kilkoma lekarskimi książkami i przyrządami, zlew oraz kosz na śmieci. Było to ponure pomieszczenie w kolorze beżu. Od zawsze nie podobał mi się wystrój. Sprawiał wrażenie jakby bardziej miał przygnębić schorowanych.
Na przeciwko mnie usiadł doktor Ardmer. Był to mężczyzna po czterdziestce. Na jego siwej głowie widać było już oznaki łysienia. Na twarzy, tak jak zwykle, malował się szeroki uśmiech. Znaliśmy się bardzo dobrze, więc nie czułam przed nim żadnego wstydu. Jak byłam młodsza, często rozweselał mnie kolorowymi pluszakami, czy naklejkami.
Tak jak przy każdej wizycie lekarz od razu zaczął mnie wypytywać o powody mojej wizyty. Moja mama nie dała mi jednak dojść do słowa tłumacząc, że źle się poczułam i zemdlałam. Wspomniała również o moim bólu głowy. Dodała również, że już wcześniej zauważyła, że dzieje się ze mną coś złego. Jak zwykle trochę zaczęła koloryzować, a że doktor świetnie ją znał nakazał jej wyjść z gabinetu, pod pretekstem zbadania mnie. Wspomniał również, że skoro mam siedemnaście lat mogę już sama dokładnie opisywać swoje dolegliwości.
Tak jak przy każdej wizycie lekarz od razu zaczął mnie wypytywać o powody mojej wizyty. Moja mama nie dała mi jednak dojść do słowa tłumacząc, że źle się poczułam i zemdlałam. Wspomniała również o moim bólu głowy. Dodała również, że już wcześniej zauważyła, że dzieje się ze mną coś złego. Jak zwykle trochę zaczęła koloryzować, a że doktor świetnie ją znał nakazał jej wyjść z gabinetu, pod pretekstem zbadania mnie. Wspomniał również, że skoro mam siedemnaście lat mogę już sama dokładnie opisywać swoje dolegliwości.
Kiedy w końcu kobieta opuściła pomieszczenie doktor Ardmer zaczął ze mną wywiad lekarski.
- Dobrze to może teraz ty powiesz mi co się dokładnie stało.
- Okej - zaczęłam odgarniając z twarzy blond włosy. - No to po prostu się źle poczułam. Byłam podekscytowana. W końcu to moje urodziny. Mama jak zwykle przesadza - odpowiedziałam.
- Rozumiem - odpowiedział mężczyzna pokazując swoje żółtawe zęby. - To zrobimy tak, aby uspokoić twoją mamę i mnie zrobisz badanie krwi oraz prześwietlenie czaszki. To są podstawowe zalecenia, które stwierdzą, że nic ci nie dolega - powiedział mężczyzna wypisując skierowanie. - Kiedy już będziecie mieli komplet wyników przyjedziecie z nimi do mnie. Wtedy dam już wam spokój. Zgoda?
Potaknęłam głową. Wzięłam kartkę z jego ręki i ruszyłam do wyjścia. Gdy tylko drzwi się otworzyły mama podniosła się krzesła znajdującego się na przeciwko i podeszła do mnie ze zdziwioną miną.
Potaknęłam głową. Wzięłam kartkę z jego ręki i ruszyłam do wyjścia. Gdy tylko drzwi się otworzyły mama podniosła się krzesła znajdującego się na przeciwko i podeszła do mnie ze zdziwioną miną.
- I co ci jest? - zapytała przybliżając się do mnie.
- Wszystko w porządku. Dostałam tylko to - powiedziałam oddając w ręce kobiety skierowanie na badania.
***
Po zrobieniu wszystkich nakazanych przez doktora badań wróciliśmy do jego gabinetu z wynikami. Tym razem mama nie musiała opuszczać pomieszczenia. Musiała w końcu jasno usłyszeć, że wszystko jest ze mną w porządku, bo inaczej nie dałaby mi spokoju. Ja doskonale wiedziałam co powie lekarz. Wiedziałam, że nic mi nie jest, dlatego byłam spokojna.
Lekarz wziął zdjęcie mojej czaszki i powiesił je na jakimś podświetlonym ekranie jednocześnie czytając do niego opis. Spojrzał też na wyniki krwi. Sądząc po jego minie z moimi krwinkami wszystko było w jak najlepszym porządku. Zdjęcie jednak ciągle wisiało, a doktor Ardmer był zamyślony. Co chwilę spoglądał raz na mnie, raz na zdjęcie. Wszystko to trwało około trzech minut. Po ich minięciu usiadł do biurka składając ręce. Po chwili przybliżył je do ust, jakby zastanawiał się co powiedzieć.
- Wychodzi na to, że znaleźliśmy problem - powiedział, a ja o mało co nie spadłam z krzesła.
Problem? Chyba raczej powinien powiedzieć, że wszystko w porządku i możemy iść do domu.
Problem? Chyba raczej powinien powiedzieć, że wszystko w porządku i możemy iść do domu.
- A mówią, że medycyna jest powolna - odpowiedziałam sama do siebie.
W końcu byłam w tym szpitalu może od jakiejś dobrej godziny, a już znaleźli u mnie chorobę. Lepiej niż dr House. Ciekawa jednak byłam, co takiego mi dolega.
- Co? Czy ona umrze? - zapytała mama, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech zażenowania.
- Nie... Aż tak źle nie jest. Proszę się uspokoić, a wszystko dokładnie wyjaśnię.
Po tych słowach moja rodzicielka zrobiła poważną minę i poprawiła się na krześle. Zawsze tak robiła kiedy chciała pokazać, że jest odpowiedzialną dorosłą.
- Okazało się, że Fency posiada pewne znamię, małą wypukłość na czaszce. Nie powinno to być dla niej groźne. Możliwe, że to nie powód jej bólów głowy, czy zasłabnięcia. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Wszystkie takie zjawiska, które występują na ludzkiej czaszce nazywamy Zespołem Karolsa*. Są to genetyczne uwarunkowania - w tym momencie lekarz przerwał spoglądając raz na mnie, raz na kobietę znajdującą się obok. - Czy ktoś w rodzinie ma podobne zaburzenia? Może wie pani coś na temat takiego znamienia? - zapytał.
Mama zerknęła na mężczyznę. Widać było, że trochę się zmieszała. Tylko dlaczego? Na pewno szukała w głowie jakiegoś krewnego, który miał jakąś podobną chorobę. Problem był jednak taki, że jej skupienie nie powinno tak długo trwać, ponieważ sama miała tylko jedną siostrę, a ojciec był jedynakiem.
- Nie wiem. Raczej nie - powiedziała zbywając doktora.
- Dobrze by było, gdyby dowiedziała się pani. Wtedy wiedziałbym, czy może mieć to konsekwencje w dalszym życiu dziewczyny, w jej funkcjonowaniu. Wiadomości o tym schorzeniu są bardzo istotne, ponieważ wiedziałbym też, czy trzeba to leczyć - dodał mężczyzna.
- Przecież jest pan lekarzem - krzyknęła mama poirytowana. - To ja jeszcze muszę wam opowiadać historię chorobową mojej rodziny?
- Spokojnie. To tylko nam pomaga. Po co iść okrężną drogą i badać po kolei jaki lek pomoże pani córce, skoro możemy dowiedzieć się inaczej.
- Przecież jest pan lekarzem - krzyknęła mama poirytowana. - To ja jeszcze muszę wam opowiadać historię chorobową mojej rodziny?
- Spokojnie. To tylko nam pomaga. Po co iść okrężną drogą i badać po kolei jaki lek pomoże pani córce, skoro możemy dowiedzieć się inaczej.
- Obawiam się, że jednak będzie potrzebna ta okrężna droga - mama zawahała się. - Fency nie jest moją prawdziwą córką - powiedziała i spojrzała na mnie.
Po usłyszeniu tych słów doznałam szoku. Nie wiedziałam co powiedzieć. Tym bardziej, ze poinformowała mnie o takiej wiadomości u lekarza. Jestem adoptowana? To już jest szczyt wszystkiego, dlatego nie byłam do nich podobna. Kobieta pewnie myślała, że jak powie to przy osobie trzeciej, to pewnie nie wkurzę się tak bardzo. Myliła się.
- Nie no wychodzę - powiedziałam i opuściłam gabinet.
Usłyszałam za sobą jeszcze słowa kobiety, która przepraszała lekarza. Po chwili jednak zauważyłam, że podąża za mną. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam uciekać. Cała ta sytuacja wyglądała zabawnie. To było jak pościg. Gdybym tylko obserwowała to wydarzenie z pewnością nagrałabym je i rzuciła do internetu, aby pozostali również mieli ubaw. Teraz jednak to ja byłam gwiazdą całego zdarzenia.
- Czekaj! Wyjaśnię ci - krzyczała moja matka, a właściwie obca mi osoba. - Twoi prawdziwi rodzice cię nie chcieli.
Pomimo, że obie miałyśmy szpilki biegłyśmy całkiem szybko przy okazji potrącając kilku ludzi. W końcu postanowiłam się zatrzymać, aby skończyć tą szopkę. Odwróciłam się.
- Nie ważne, czy rodzina mnie chciała, czy nie. Miałam prawo o tym wiedzieć. A ty to przede mną zataiłaś. Myślałaś, że się nigdy nie dowiem?
Kobieta nie odpowiedziała. Nawet nie liczyłam na nią. Ruszyłam dalej przed siebie. Po chwili ujrzałam ochroniarza, który zmierzał w naszym kierunku. Z pewnością jakiś pacjent poskarżył się na hałas. Skurczybyk. Dostarczałam mu rozrywki, a ten jeszcze narzeka. Jednak właściwie nie byłam z tego powodu zła. Postanowiłam wykorzystać okazję.
- Pomocy! - krzyknęłam.
Ludzie znajdujący się w pobliżu od razu na mnie spojrzeli. Nie obchodziło mnie to. Teraz miałam tylko jeden cel.
- Ta kobieta jest nienormalna! Śledzi mnie i mówi, że jest moją matką - dodałam spoglądając na strażnika.
Mężczyzna usłyszawszy moje krzyki przyśpieszył krok. Dzięki temu po kilku sekundach znalazł się tuż obok nas. Był ogromny. Ważył z pewnością ponad setkę. Wiedziałam, że ta kłamczucha sobie z nim nie poradzi. Facet złapał moją przybraną matkę za ramię i spojrzał w moim kierunku.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Skinęłam głową, że wszystko jest okej. Po chwili jednak zwrócił się do mojej towarzyszki.
- Pójdzie pani ze mną. Musimy sobie porozmawiać - powiedział do kobiety i ruszyli w stronę schodów.
- Ona kłamie! To naprawdę moja córka. Proszę mi uwierzyć. Mści się na mnie, bo jest adoptowana - mama nie dawała za wygraną, jednak mężczyzna nie miał zamiaru jej słuchać.
Pomachałam jej na pożegnanie jednocześnie pokazując swój język. Kiedy para zniknęła mi z oczu postanowiła wydostać się z budynku. Kiedy przeszłam przez drzwi przystanęłam na chwilę. Wzięłam głęboki oddech rozkoszując się świeżym powietrzem. Nie miałam rodziców, więc teraz mogłam robić co chcę. Żadnych nakazów i zakazów. Świetnie. O takim życiu marzyłam od zawsze. Ciekawość jednak nie dawała mi spokoju. Chciałam wiedzieć kim są moi rodzice i dlaczego mnie porzucili. Zastanawiałam się nad tym, co właśnie robili, gdzie mieszkali. Musiałam się tego dowiedzieć, nie ważne jak i za jaką cenę.
*choroba wymyślona na potrzeby opowiadania.
Pierwszy rozdział za nami. Jak na razie akcja jest nudna, ale od przyszłego rozdziału powoli zacznie się rozkręcać. Co do długości, to myślę, że chyba jest odpowiednia. Rozdział nie za długi, nie za krótki. Komentujcie, komentujcie, komentujcie. Cenię każdą opinię. No i do napisania, czyli za dziesięć dni <3333
Pierwszy rozdział za nami. Jak na razie akcja jest nudna, ale od przyszłego rozdziału powoli zacznie się rozkręcać. Co do długości, to myślę, że chyba jest odpowiednia. Rozdział nie za długi, nie za krótki. Komentujcie, komentujcie, komentujcie. Cenię każdą opinię. No i do napisania, czyli za dziesięć dni <3333